Quantcast
Channel: w malinach
Viewing all articles
Browse latest Browse all 279

WSPOMNIENIE Z DZIECIŃSTWA

$
0
0

ma swój zapach i kolor, i światło …
wystarczy przymknąć oczy i wraca …





Lato uśmiecha się do mnie miodem, łąką i dmuchawcem.
A listopad ?  listopad pachnie rozgrzanym woskiem, stertą rudych liści, płatkami śniegu i olejkiem arakowym ...

Nie pamiętam mojej Babci Walerii, nie pamiętam kiedy umarła. Pierwsze, co pamiętam, to Babci grób i nasze świętowanie Wszystkich Świętych. To był jeden z rytuałów mojego dzieciństwa. Świętowanie zaczynało się u nas już tydzień wcześniej. Oboje z braciszkiem, uczepieni Dziadzia rękawów, maszerowaliśmy na rynek, tak się wtedy mawiało na targ. Na rynku stały wozy z końmi (w samym środku miasta !) i było mnóstwo najróżniejszych straganów. Na ziemi stało morze kwiatów !. Całe dywany białych, złotych, rudych i fioletowych chryzantem. Wybieraliśmy starannie te najpiękniejsze, białe, bialuteńkie. Stały potem w piwnicy i czekały w chłodzie, za to my biegaliśmy kilka razy dziennie sprawdzić, czy aby nie zwiędły. Przy okazji tego sprawdzania podbieraliśmy jabłka, schowane w skrzynkach na zimę. Wtedy jabłka w zimie to był rarytas.  Znicze kupował mój Dziadziu zawsze takie same: małe, szklane, białe, czerwone i bursztynowe. Napełnione mieszaniną stearyny i wosku, płonąc dawały bardzo charakterystyczny zapach. Do dziś ten zapach kojarzy mi się z dzieciństwem …



.
ja z braciszkiem i Rodzicami nad grobem Babci


Na cmentarz wyruszaliśmy rano, zaraz po Kościele. Dziadziu dawał nam drobne pieniążki, bo po drodze na cmentarz spotykaliśmy sznurki żebrzących „dziadów” Dużo ich było, bo dużo było biedy. Poowijani w łachmany staruszkowie … kładłam pieniążek na ręce i uśmiechałam się. Często któryś z nich pogłaskał mnie po głowie, często babuleńce roześmiały się do mnie oczy, a mnie żal łapał za gardło, że marzną, że biedni, że tacy samotni, że nie mają domu z ciepłym piecem jak ja.  Na cmentarz Dziadziu zabierał dla nas wafel. To kolejne wspomnienie dzieciństwa. Masę do wafla robiło się z gotowanego przez cały dzień mleka, potem ucierało się to z żółtkami margaryną, dodatkiem kakao i olejku arakowego. Oczywiście my z braciszkiem natychmiast po dotarciu na cmentarz stawaliśmy się głodni jak wilk. Ech,czy to nie dziwne, że listopadowe święto pachnie arakowym olejkiem ?

Procesja zawsze była o 16-ej. Niestety, do tego czasu mieliśmy nakazane "zachowywać się jak ludzie i nie wyświnić się !!!". Nooo, bardzo cierpieliśmy z tego powodu oboje. Wyświnianie się do była najprzyjemniejsza czynność, absolutna wolność bez zważania na to czy aby płaszczyk się nie pobrudzi a w rękawiczce nie zrobi dziura .  Procesję prowadził zawsze mój Wujek, który był księdzem.





.
Drugi od lewej to wujek, w czasach mojego dzieciństwa.




Surowy był, ale w kieszeniach zawsze miał dla nas czekoladki.
Wrednie wybierałam malagę, bratu zostawała kawowa.




A to nasz kościół,
z czasów, gdy byłam dzieckiem.


Oczywiście „dziwnym trafem” procesja miała przystanek nad grobem mojej Babci i pół miasta oglądało nas jak jakieś eksponaty. Jak ja tego nie lubiłam. Haniu stój prosto, Witek wyjmij ręce z kieszeni, gdzie są wasze rękawiczki, przestańcie się w końcu śmiać, zostawcie kwiatki w spokoju. Tragedia.  Za to po procesji wyświnianie się było dozwolone, więc oboje z braciszkiem ruszaliśmy w bój !!! Czy udało się Wam kiedyś przecisnąć przez cmentarne krzaki bez pobrudzenia płaszcza ? albo pięć razy przeskoczyć stertę cmentarnych śmieci bez ubrudzenia rajtuzów ? Konia z rzędem temu, komu się udało, bo nam nigdy. A tu jeszcze dochodziło oblatywanie cmentarza "naobkoło".  Co na naszej drodze, to nieprzyjaciel, a gdy jeszcze nieprzyjaciel ogniem zionął to wszystko było na swoim miejscu, tradycji stawało się zadość, wyświnieni byliśmy w pełnym tego słowa znaczeniu - od stóp do głów. Pamiętam też, że zawsze szukaliśmy płonących kolorowych zniczy, a potem maczaliśmy w rozgrzanym wosku palce i robiliśmy sobie kolorowe naparstki. Wszystkie liście i wszystkie kałuże po drodze były nasze !




Kiedy zapadał zmrok Dziadziu zabierał nas na Grób Nieznanego Żołnierza. Świeciliśmy tam świeczki, a Dziadziu opowiadał historie z czasów wojny. Opowiadał je jeszcze długo potem, wieczorem, gdy wróciliśmy do domu. Uwielbiałam słuchać. Dziadziu otwierał drzwiczki od pieca, w piecu buzował ogień, w pokoju było ciemno, a Dziadziu opowiadał, opowiadał, opowiadał ... a za oknem śnieg cicho sypał i sypał, i sypał. Bo w czasach mojego dzieciństwa śnieżne bywały listopady. Pamiętam nie miałam wtedy kozaczków, tylko gumowe niebieskie śniegowce. Zakładałam dwie pary skarpetek, na to koszmarne, patentowe, ciepłe rajtuzy, na wierzchu jeszcze wełniane skarpetki i filcowe papcie, i dopiero nogi do śniegowców. Ma się rozumieć, śniegowce na wyrost kupowane były. Ej, i tak wracałam z nogami zmarzniętymi na sopel, bo oczywiście co najpierw robiłam? najpierw to ja szalałam w śniegu. Dopiero jak śnieg mi się do śniegowców nasypał, to wracałam do rzeczywistości i już grzeczniutka byłam do końca. Co tam śnieg, po powrocie była wielka miednica z gorącą wodą i moczyliśmy w niej nogi "dla zdrowotności" w ostateczności łapał nas katar, a od tego się nie umiera, najwyżej nie chodzi do szkoły.

Takie było to Święto w czasach mojego dzieciństwa …

Teraz nie ma Dziadzia, nie ma Tatusia, procesję prowadzi obcy ksiądz …
no i oczywiście nie wpada mi do głowy dziki pomysł, żeby się wyświnić …


*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  


Viewing all articles
Browse latest Browse all 279

Trending Articles


Sprawdź z którą postacią z anime dzielisz urodziny


MDM - Muzyka Dla Miasta (2009)


Częstotliwość 3.722MHz


POSZUKIWANY TOMASZ SKOWRON-ANGLIA


Ciasto 3 Bit


Kasowanie inspekcji Hyundai ix35


Steel Division 2 SPOLSZCZENIE


SZCZOTKOWANIE TWARZY NA SUCHO


Potrzebuje schemat budowy silnika YX140


Musierowicz Małgorzata - Kwiat kalafiora [audiobook PL]