Quantcast
Channel: w malinach
Viewing all 279 articles
Browse latest View live

KAZANIE NA DOLE

$
0
0
No to powiedział nam Pan Bóg "sprawdzam"...
I co ? i nico ! Egzamin z wiary - oblany.
Egzamin z miłości - oblany po dwakroć.
O nadziei w tym kontekście lepiej już nic nie mówić, bo beznadzieją zionie.
   
O czym mówię ? Oczywiście o problemie uchodźców. Mówi o tym do nas Papież Franciszek, mówią niektórzy biskupi ale nas to raczej średnio obchodzi. Bo przecież my jesteśmy wspaniali, a przynajmniej takie takie to o sobie wysokie mamy mniemanie. My to za bliźnim w ogień, ale pod warunkiem, że bliźni odpowiedni, znaczy nasz, no i że ogień nas nie poparzy. My to bliźniemu wszystko ale po warunkiem, że najpierw sobie i swoim dzieciom: pierwsze danie, drugie danie i deser a jak nam okruchy zostaną to niech się bliźni pożywi i niech mu pójdzie na zdrowie. Pójdzie na zdrowie ale  nam, bo dobre samopoczucie i wysoka samoocena to jest to. No my to rycerscy i bohaterscy jesteśmy ! Winkelrid kiedyś ożył a z nas przedmurze od zawsze było, jest i będzie. Na sztandarach szczytne hasła, na ustach miłosierdzie od świtu do nocy. Powinien nam Pan Bóg na słowo uwierzyć!  Dziwnie jakoś Pan Bóg nam nie uwierzył i nagle sprawdzam powiedział ? No jak tak mógł !!! Za modą nie podąża, czy co ? Naszych najnowszych trendów nie zauważył ??? Przecież u nas teraz moda na parawany. Parawaning na całego. Duchowy też, a jakże !




 Bóg zapala słońce i gasi gwiazdy tak samo dla każdego ...
dla KAŻDEGO ... 


A my piszemy naszą nową Ewangelię, Ewangelię prawdziwych katolików. Nasze przypowieści są lepsze, bo mądrzejsze i bardziej praktyczne. Nasz miłosierny Samarytanin jest przewidujący, nie opatrzy tego innego, bo jeszcze ten inny wyzdrowieje i swoją inność głosić będzie, zagrożenia dla własnych dzieci i wnuków nasz Samarytanin nie sprowadzi. Nasz Dobry Pasterz życie odda za owce, ale tylko za te białe, prawdziwe, czarne won, bo jeszcze białe zdeprawują. Piszemy naszą nową Ewangelię i ulepszamy KAZANIE NA GÓRZE, bo przecież z nas spece od wiary i to my wiemy lepiej, co Chrystus miał na myśli. Do każdego słowa potrafimy dodać gwiazdkę i przypisy, oczywiście takie, jakie nam właśnie pasują. Potrafimy przefilozofować najbardziej proste i oczywiste prawdy. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” Cokolwiek, to u nas wcale nie oznacza zwykłe cokolwiek, to cokolwiek pod warunkiem. Musi to cokolwiek uczynić odpowiednia osoba, bo jak uczyni na przykład Owsiak to jest be i cokolwiek się nie liczy. 

Przypisami do Bożego Narodzenia to raczej głowy nikomu nie zawracamy, po co się zastanawiać co też takiego chciał nam Chrystus powiedzieć rodząc się w stajni, z dala od ludzi, zadowolonych z siebie i własnym parawanem odgrodzonych od świata. Lepiej elegancko pominąć takie niewygodne rozważania, wystarczy sianko i opłateczek i kolęda " Nie było miejsca dla Ciebie" no i jeszcze biały talerz dla wędrowca, który oby nigdy pod nasz dach nie trafił i niczego od nas nie potrzebował ...

" byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; 
byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; 
byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; 
byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; 
byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. 
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, 
czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, 
tegoście i Mnie nie uczynili"

Czy dla wierzącego mogą być słowa bardziej proste, jasne i zrozumiałe?
Kanon naszej wiary. Wygląda jednak, że kanon podany językiem dla nas kompletnie niezrozumiałym. Jak hieroglify albo cyrylica co ją teraz trzeba z boskiego na nasze odpowiednio przetłumaczyć. A speców od tłumaczenia ci u nas dostatek. Zwłaszcza nasi prawicowi politycy i dziennikarscy mędrcy muszą nam to koniecznie do rozumu, jak krowie na rowie. I tak : WSZYSTKO to według nich wcale nie zwyczajne wszystko, to wszystko obwarowane takimi klauzulami, że wychodzi z tego prawie nic. Nie mogę słuchać tych ich tyrad o tym, że nas uchodźcy zaleją, że rozmnożą się, że wiarę nam zniszczą. No przepraszam, jak komuś przebywanie z ateistą lub innowiercą niszczy wiarę, znaczy ta jego wiara do du*y jest. Niech się nad sobą zastanowi a nie innych straszy i przeciwko obcym podjudza.
Ech, głowimy się nad skutecznymi systemami wychowawczymi, piszemy naszym dzieciom najróżniejsze wychowawcze programy, opracowujemy pedagogiczne eksperymenty a tymczasem na naszych oczach dzieje się najbardziej autentyczna godzina wychowawcza, najbardziej autentyczna lekcja religii a my obok tego obojętnie. To jak młodzi mają uwierzyć w te wszystkie ideały, o których mówimy ? To puste słowa/

Śledzę w tv co się dzieje. Wczoraj ze ściśniętym sercem patrzyłam jak tych nieszczęśników przyjmują  Niemcy. Nas na coś takiego nie stać, nas paraliżuje egoizm i strach. Ech, historia dziwne koło zatacza. Kiedyś oni Gott mit Uns a w sercu trupie czaszki, teraz my usta pełne frazesów o miłosierdziu a serca i ręce puste, tragicznie puste. To smutne, że w miłości i wierze wleczemy się w jakimś koszmarnym ogonie, na szarym końcu historii, gdzieś tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Egzaminy oblane nadzieja poszła na wagary.

Czy jeszcze wróci ?
Czy staniemy do poprawki ?
Czy jak dostaniemy szansę
zechcemy ją wykorzystać ?
Czy diabeł w końcu zaśnie ?

Pierwsze jaskółki przyleciały
więc  może jeszcze kiedyś
anioł powie nam dzień dobry ...
Anioł o czarnych oczach
szczęśliwego dziecka


  
                            z refleksją polecam  Malina M *                               

strona liiil  



STÓŁ KRÓLA CYGANÓW

$
0
0
wiele lat odrabiałam przy tym stole lekcje.
Był wielki, czarny, rozkładany na pół pokoju,
miał masywne, lekko profilowane nogi.

Skąd się u nas wziął ?
aaa - to dłuższe opowiadanie.

Opowiadanie zacznę od początku, czyli od końca wojny.
Jest rok 1945, jednym z ostatnich transportów wyjeżdża za Złoczowa rodzina mojej Mamusi. Dostają pół towarowego wagonu, w drugiej połówce muszą pomieścić się ich sąsiedzi. Zabierają ze sobą, do nowej Ojczyzny, najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty, zdjęcia, rodzinne pamiątki, wielki materac do spania, taki niebieski w srebrne chryzantemy, trzydrzwiową szafę z lustrem, taboret, wannę no i przymusowo sitzbad.

Babcia Waleria pakuje jakieś garnki, stolnicę, wałek do ciasta, maszynkę do orzechów, wagę, zapas jedzenia, mąkę, sól, cukier, wianki cebuli. Do dzisiaj wałkuję ciasto wałkiem Babci Walerii, robię falbanki w ruskich pierogach, tak jak to robiła to Ona a tamtej maszynki do orzechów używam, gdy piekę Jej pyszny, orzechowy tort.







.
Dziadziu Romuald zabiera kilka ulubionych obrazów, gobelin, kilimek, karnisze, w których w czasie wojny chował dokumenty i pieniądze. Danusia pakuje kanarka Kubusia, klatkę, naczyńka i trochę ptasiego pokarmu na zapas. No i swoje lalki.

Przed nimi droga daleka a kres drogi nieznany.

Siedem tygodni trwa ta najdłuższa w ich życiu podróż.
Pociąg trochę jedzie, potem odstawiają go na bocznicę. Na bocznicy pasażerowie wychodzą z wagonów i kwitnie życie. Panowie budują z cegieł małe paleniska, panie wynoszą stolnice i robią pierogi, na ścianach wagonów suszą się wianki cebuli a dzieci, jak to dzieci, biegają wokoło i robią strasznie dużo zamieszania. A potem gwizdek, wszyscy się pakują i dalej w drogę. Są wagony w których pasażerowie podróżują razem ze swoimi zwierzakami, jest więc mleko są też jajka.

To jeden z ostatnich transportów, jadą od miasta do miasta ale miasta już pozamykane, nie przyjmują. Wreszcie transport trafia do Stargardu. Piękne miasto ale niespodzianka – coś niesamowitego, domy zapaskudzone, napaskudzone na podłogach, na sprzętach, nawet w garnkach … ot taka wizytówka na przywitanie. Noooo – to panie hurmem orzekają – tu nie zostaniemy! Nie pomaga to, że panowie przysięgają, że wszyściutko uprzątną – koniec, kropka , one nie będą w takim miejscu i już ! Transport rusza dalej , po drodze niektóre rodziny zostają, ale niewiele. Ostatni przystanek to Gliwice. Wszystkich wyładowują na rampie. Jest zimny jesienny dzień, pada deszcz. Czarna rozpacz.

Rodziny powoli się rozchodzą. Waleria płacze a Romek usiłuje jakoś to wszystko ogarnąć. Nagle na pustoszejących torach pojawia się stara Niemka, zbierała węgiel na opał. Pochodzi do nich i proponuje – zabiorę was do siebie, jestem biedna, nie mam co jeść ale mam dach nad głową to wam kawałek tego dachu odstąpię. I tak cała trójka zabiera dobytek i idzie z Niemką do swojego nowego miejsca na ziemi.

Zamieszkują na poddaszu niewielkiego domku, na ulicy Kolberga.
Zaraz Wala i Romek zaczynają chorować. Panuje wtedy czerwonka. Danusia musi sobie jakoś sama radzić. Jak już nie ma niczego do zjedzenia i nie ma na lekarza to bierze lalki i idzie na most, żeby je tam sprzedać. I tu dziwne zrządzenie Opatrzności, mostem przechodzi jeden z sędziów, znajomy rodziny, jeszcze ze Złoczowa. Poznaje małą Danusię i zabiera ją i idzie do ich domu. Pomaga przyjaciołom, wzywa lekarza, ofiarowuje pieniądze.

Niedługo znajduje im też mieszkanie,
na ulicy Tarnogórskiej 95a.
To ten dom, który widać na zdjęciu.


.
I jeszcze coś. Sędzia proponuje że znajdzie Romkowi pracę w sądzie. Ale tu pojawia się problem, Romek nie chce, nie będzie w komunistycznym sądzie pracował - nigdy i za nic na świecie. Koniec, kropka.

No więc biedują nadal. W końcu Romek pokątnie znajduje jakąś pracę, naprawia ludziom zegarki. Jeszcze na froncie nauczył się tego naprawiania. Kiepskie z tego pieniądze bo i pewnie trochę z Romka kiepski zegarmistrz. Codziennie mała Danusia, po drodze do szkoły, przechodzi obok sklepu wędliniarskiego. Tam, na progu, czeka na nią sympatyczna właścicielka, teściowa owego Sędziego. Codziennie wręcza Danusi zawiniętą bułkę a w bułce pachnąca pasztetówka z białym tłuszczykiem na brzegu, czasem nawet plasterki szynki.

Na ulicy Tarnogórskiej mieszkają w czterorodzinnym domu. To bliźniak, po jednej stronie dwie rodziny i po drugiej dwie. Każda z rodzin ma swój własny ogródek a w nim kwiaty i warzywa. Ten ogródek to oczko w głowie Romka. Hoduje tam pomidory, kukurydzę, rzodkiewki i potrzebne w kuchni warzywa no i specjalnie dla Danusi jej ulubiony zielony groszek.
 



W takiej jednej części bliźniaka mieszkają dwie rodziny. Mają wspólny przedpokój - jedni kuchnię i pokoje na parterze, drudzy na piętrze. Wszystko jest otwarte, dostępne, jak wspólne, nikt niczego na klucz nie zamyka. Dodatkowo z kuchni prowadzą drzwi do małego przedsionka, trzy stopnie w dół a stamtąd do łazienki, to znaczy czegoś, co miało być łazienką, do składziku i na schody zewnętrzne, prowadzące do ogrodu.



Na zdjęciu Wala i Danusia w kuchni na Tarnogórskiej.


Kuchnia była widna ale strasznie ponuro pomalowana. Ponoć praktyczna granatowa lamperia okazała się przygnębiającym koszmarkiem i Wala jak mogła upiększała to miejsce. W kuchni powiesili przywieziony z ukochanych Kresów, obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, żeby czuwała nad Nimi w tym obcym miejscu. Trochę nawet ten obraz widać na zdjęciu.

Dom był czysty.
Niestety były w nim robaki, karaluchy, prusaki i pluskwy.
Danusia panicznie bała się robactwa. Kiedyś przyjechali goście. Dostali największy pokój i czuli się bardzo dobrze. Mała Danusia miała jednak problem - jak tu się myć . Wymyśliła, że zrobi to w nocy, po ciemku. Wzięła wielką miednicę, nalała sobie wody z pojemnika w kuchni i niosła miednicę, żeby postawić na taboret. I nagle trrrach ! buuuum! sruuuu !!! Danusią się na czymś pośliznęła i pooojechała jak długa ! a miednica na nią. No na czym mogła się pośliznąć mała Danusia ??? na karaluszku oczywiście. Wrzask był straszliwy, łącznie z żądaniem obcięcia nogi. Dopiero brat Romka przysłał z Anglii DDT i robactwo zostało wytrute, tak skutecznie, że przez rok żadna mucha nie siadła na ścianie.


W tym miejscu 
zaczyna się historia mojego stołu.


Obie rodziny żyją zgodnie i w przyjaźni. Rodzina z parteru to król Cyganów i jego piękna młodziutka żona. Niestety ich losy są smutne, żona króla umiera a on pogrąża się w rozpaczy a nawet załamuje, nie chce już tu mieszkać. Przed wyjazdem, w dowód przyjaźni, ofiarowuje moim swój stół, jeden z ważniejszych mebli w jego domu.

I tak majątek mojej rodziny się powiększa.
Do szafy, taboretu i materaca dochodzi stół.

Niestety, Gliwice ciągle są miastem zamkniętym, nie ma mowy o zameldowaniu się. Danusia chodzi tu jednak do szkoły, do piątej a potem do szóstej klasy. Po dwóch latach wadze brutalnie wyrzucają ich z domu do baraku na przedmieściu. To mieszkanie potrzebne jest dla inżyniera.

Romek wyrusza w Polskę na poszukiwanie jakiegoś lokum. Trafia do Brzegu. Znajduje w końcu mieszkanie na drugim piętrze kamienicy, na ulicy Chopina. Kamienica ładna ale zniszczona. Mieszkanie zimne, wilgotne, ponure, oświetlenie gazowe. Jeden normalny pokój i jeden mały bardzo zawilgocony pokoik, taka bardziej pakamerka, w przedpokoju wydzielone miejsce na kuchenkę, wspólna ubikacja na półpiętrze. Nie ma co marudzić, trzeba brać – jest tylko to. Za to okolica piękna, samo centrum Brzegu, śliczny Rynek, pod nosem Akademia Rycerska, niedaleko Zamek Piastów, no i Odra, Kanał i nadodrzański park.

Cały dobytek rodziny, wraz z cygańskim stołem,
wędruje na duży samochód z plandeką i wiooo !!!
Rodzina zaczyna nowy etap …
Szczęśliwy, choć bardzo, bardzo biedny.


Ale o tym to już opowiem w innym wpisie.


*
  
                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

ZŁOTY PIERŚCIONEK

$
0
0
maleńki, wąziutki jak obrączka,
z małym, owalnym oczkiem z rubinu
Jedyny pierścionek jaki miała i ma do dzisiaj Danusia.



             
Kiedy przyjechali do Brzegu Danusia miała 14 lat i wyglądała jak na zdjęciu. Wesoła dziewczynka z warkoczykami i kokardami we włosach.

Akurat rozpoczynał się rok szkolny.
Trzeba było wejść w nowe środowisko i od razu zabrać do nauki. W czasie okupacji polskiej szkoły nie było, pierwszą, drugą i trzecią klasę Danusia zrobiła chodząc na tajne lekcje, do jednej z nauczycielek. Do czwartej klasy poszła do szkoły rosyjskiej w Złoczowie a do piątej i szóstej do szkoły w Gliwicach. Danusia zawsze była świetną polonistką, pochłaniała wprost książki, inne przedmioty dało się szybko w Gliwicach nadrobić. Niestety, matematyka bez podstaw to makabra, po prostu się nie da. Królowa nauk stała się piętą Achillesową mojej Mamci.

Danusia była nieśmiała i delikatna a dzieci od razu ustawiły się na nie do nowej koleżanki. Dziewczynki oświadczyły , że z rudą (?) nie będą siedziały, dopiero jeden z chłopaków ochoczo zaproponował – ja tobą usiądę. I siedzieli tak razem aż ze zwolnienia wróciła do klasy druga Danusia. Dziewczynki od razu przypadły sobie do gustu. Zaprzyjaźniły się a przyjaźń dwóch Danuś przetrwała aż do końca.  W klasie dzieci wołały - biała Danka i czarna Danka.


 
Biała Danka



 Czarna Danka.


Gdzieś tak pod koniec siódmej, albo na początku ósmej, klasy obie Danusie zakochały się w przystojnych kolegach. Moja Danusia swego Witka nazwała Sokole Oko a druga Danusia swojego ukochanego Postrzępiona Strzała. Owi dzielni wojownicy byli harcerzami, zapraszali swoje wybranki na ciastka z oranżadą, chodzili za rączkę na spacery a czasem nawet na potańcówki, które organizowały ich klasy. Ma się rozumieć byli bardzo rycerscy.

Niestety chłopcy byli sporo starsi od dziewczynek. W ósmej klasie przyszedł czas pożegnania. Witek zdał maturę i musiał wyjechać na studia do Krakowa. Zrozpaczona Danusia, pod wierzbą, przysięgała miłość do końca życia. Ale, jak to w życiu ośmioklasistki bywa, ten koniec nastąpił niespodziewanie szybko. Gdzieś tak w okolicach klasy dziewiątej.




      
To zdjęcie Danusi z ósmej klasy. Sokole Oko, jak widać, sporo starszy.

W ósmej klasie Danusia pisała wiersze, wierszykami obdarowywała, z różnych okazji, wszystkie koleżanki i kolegów, bo już wtedy była bardzo lubiana. Wtedy też napisała pierwszą książkę „Wyspa cichej śmierci”
Ooooch to musiał być bestseller !!! Niestety, w żaden sposób nie mogę namówić jej do przeczytania choćby maleńkiego urywka ;o).

Ela, siostra Witka zapraszała Danusię do domu i tam dziewczynki razem się uczyły matematyki. Uczyły się i uczyły a czasem przez okno sobie wyglądały. A za oknem boisko i chłopcy grali w siatkę. Zwłaszcza jeden taki, bardzo wysoki student, zawsze w jasnych spodniach niebieskiej koszulce i białych tenisówkach. Ela wzdychała do studenta a Danusi nawet do głowy nie przychodziło, jaką jej życie niespodziankę zgotuje.




To właśnie ten chłopak.


Kiedy Danusia była w ósmej klasie to on już na drugim roku we Wrocławiu. Przyjeżdżał na soboty i niedziele do domu, to znaczy do domu swojego brata. Dużo starszy Brat, ksiądz, zabrał Antosia do siebie, do Brzegu i chłopak przez kilka lat mieszkał na plebanii. Motor oczywiście nie Antosia tylko brata, wtedy ksiądz jeździł nim po okolicznych wioskach i uczył dzieci religii.

Rodzicom Danusi bardzo źle się powodziło, byli biedni. Romek znalazł wprawdzie pracę w zakładzie zegarmistrzowskim ale zarabiał grosze. W domu brakowało wszystkiego. Jedna mała pensja na czwórkę, bo wzięli do siebie babcię. A jeszcze za jakiś czas do tego samego domu, tylko piętro wyżej, wprowadziła się starsza siostra Romka z dwiema wnuczkami, których rodzice byli na Syberii. Rodzinie siostry też trzeba było pomóc. Jedna marna pensja na siedem osób to bardzo kiepsko.

Danusia skończyła 9 klasę.
Jak każda dziewczynka lubiła się ubierać Waleria oszukiwała biedę, szyła córce sukienki ze starych sukienek po ciotkach, jak choćby tę sukieneczkę na szkolną wycieczkę do zoo.




Szyła bluzeczki ze spadochronu i robiła na drutach piękne żakiety z poprutych lotniczych pończoch. Ten spadochron i pończochy lotnicze to prezenty z Anglii, od brata Romka. Z Anglii nadchodziły też konserwy – konina z jabłkami.

Pewnego dnia do zakładu zegarmistrzowskiego przyszedł biednie ubrany chłopina. Przyniósł trochę złota, ot tyle co na dwie obrączki. Chciał sprzedać, żeby mieć na życie. Władziu, kolega Romka był nie tylko zegarmistrzem ale i złotnikiem, córka Władzia właśnie miała wychodzić za mąż. Romek pomyślał, że zrobi pierścioneczek dla Danusi. Kupili i Władziu zrobił obrączkę dla córki i malutki pierścionek dla Danusi.

Śliczny był ten pierścionek. Miał malutkie oczko rubinowe a dookoła, zamiast koronki, obwódkę ze złotych miniaturowych kropeczek – cacuszko delikatne i subtelne jak Danusia.

Niestety – okazało się, że chłopina to nie chłopina tylko podstawiony ubek. W tym czasie była ustawa zakazująca handlu złotem. Przyszli po Romka, skuli go kajdanami jak najgorszego zbira i wywieźli do więzienia do Opola. Do kompletu – więzili go Niemcy, więzili bolszewicy to PRL miał być gorszy ? Ubrali w więzienny uniform, odpowiednią czapeczkę na głowę – i cacy.  W tym czasie Wala rozchorowała się tak bardzo, że szpital w Brzegu nie chciał jej przyjąć twierdząc że nieboszczyków nie przyjmują. Jakoś cudem udało się załatwić szpital w Opolu.
Danusia została sama. Nie miała z czego żyć a jeszcze trzeba było wozić paczki do więzienia i do szpitala. Danusia przerwała naukę, nie poszła do dziesiątej klasy. Koleżanka przez swojego ojca, postarała się o pracę i Danusia zaczęła pracować w Inspektoracie Szkolnym.




To zdjęcie ma nawet pieczątkę z pracy.
Po kilku miesiącach Romek wrócił do domu a Walę w szpitalu uratowali. Danusia wróciła do szkoły ale już nie do swojej klasy.







.
Wtedy, w Brzegu był taki zwyczaj że w maju,
po Nabożeństwie Majowym dziewczynki szły sobie pospacerować. Jedną stroną ulicy spacerowały dziewczynki, drugą chłopcy. Pewnego majowego dnia Dwie Danusie szły sobie zaśmiewając się z jakiegoś filmu a tu nagle podchodzi do nich starsza koleżanka z dwoma chłopcami :

- czy mogłabym poznać koleżanki
  ze swoimi kolegami studentami ?
- w żadnym wypadku ! mamusia mi mówiła,
  że chłopców nie wolno poznawać na ulicy
- ależ coś ty Danka ! chłopcy to żadni nieznajomi,
  przecież oni są ze mną
- nnnoo, to niech będzie

I tak poznali się moi Rodzice.

Antoś był świetnym matematykiem.
Wysoki, przystojny, o falujących ciemnych włosach. Na strzelnicy tłumaczył Danusi matematyczne zadania. Czas mijał, zadania były coraz trudniejsze, nie mógł więc w żadnym wypadku przestać. A potem zaczęli chodzić na dłuższe spacery nad Odrę. W końcu pewnego dnia Danusia zaprosiła Antosia do domu. Akurat okazało się, że rodzice Danusi gdzieś wyszli a w domu była tylko Babcia staruszeczka. Babcia zmierzyła chłopaka wzrokiem i powiedziała - no to kochane dzieci zmówcie teraz ze mną różaniec. Potem wrócili rodzice. Niestety, pierwsza wizyta zakończyła się "kompromitacją". W domu nie było nawet łyżeczki cukru do herbaty.




Tak zaczęli "chodzić ze sobą" moi Rodzice. Inaczej niż dzisiaj – wtedy to tylko za rączkę a do dziewczyny przez pierwsze miesiące per „koleżanko”.




Pierwszy raz w życiu Danusia namalowała się zaraz po maturze. Pomadkę w kolorze marchewki przywiózł jej Antoś z Wrocławia. Szkoda, że na tym maturalnym zdjęciu koloru nie widać. Chyba miał chłopak oko bo moja mamusia do dzisiaj używa tego koloru, w żadnym innym nie jest jej tak dobrze. Jak ktoś pamięta dawne czasy to - Celia jedynka.





.
A potem były przyjazdy ze studiów, zwykle w studenckiej czapeczce, bo bujne włosy coraz mniej były bujne. Były długie spacery po Brzegu. Wyprawy na brzeski zamek. Randki pod czujnym okiem Piastów Śląskich.






.
Wycieczki do parku i nad Odrę.
Czasem sam na sam a czasem z rodzicami.






.
Romantyczne wyprawy nad Kanał.
To była biała sukienka w zielone groszki. Pamiętam tę sukienkę. Ja też wiele lat póżniej chodziłam w niej na wcale nie mniej romantyczne spacery.






.
"Na rybach" Antoś świetnie dogadywał się z Walą i Romkiem.
A potem oświadczył się. Chłopak był biedny, nie miał pierścionka.
Danusi został więc ten "tatusiowy" mały, złoty, z rubinkiem.

Siedem lat starszy Antoś nie chciał już czekać, aż Danusia skończy studia. Stanął na głowie i udało mu się w końcu przekonać wszystkich, by nie szła na wymarzone Leśnictwo. Tym sposobem, w wieku 19 lat moja Mamcia wyszła za mąż. Po roku na świecie pojawiłam się ja.







.
Od zawsze, od kiedy pamiętam, Danusia nosiła na serdecznym palcu obrączkę i mały, złoty pierścionek z rubinkiem .

Tylko tę jedną obrączkę
i tylko ten pierścionek.

Innych nie potrzebuje,
w tych jest wystarczająco
dużo serca i miłości.

*



                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  



OTCHŁAŃ

$
0
0
Światem zaczęła rządzić jesień "topi go w smutku i czerwieni"
A co gorsze, zaczyna topić go w błotku i bajorku. Coraz smutniej, coraz straszniej. Człowiek człowiekowi wilkiem i hieną, nienawiść rozlewa się jak cuchnąca plama ropy na szmaragdowym oceanie. Oblepia wszystko, co napotka na drodze. A zaraźliwa gadzina niczym AH1N1.
I skąd tu wziąć szczepionkę ? antidotum na beznadzieję ?

Zamyśliłam się - skąd mi nagle ta jesienna beznadzieja ? !

Jak to skąd ? ! Kampania przecież ! Otwieram telewizor - o zgrozo, nie daje się już tego słuchać. Wchodzę na internetowe fora - matuniuuu ! ! ! hejter, hejtera, hejterem pogania i na hejcie jedzie, niczym na łysej kobyle. Jednym słowem demokratycznie wyborcza wolność słowa. Ciekawe, jak daleko można zajechać na takiej wolności opluwania, wolności rzucania oszczerstw. Wolno już przecież grozić odwetem, wolno kłamać, wolno też udawać, wolno, wolno, wolno ... chyba wolno już wszystko. Granice odpowiedzialności rozmyły się we mgle, zniknęły jak duch ojca Hamleta.

Dzisiaj chodzę sobie od rana i nucę wpadającą w ucho piosenkę Soyki:

                       " otchłań nie je i nie pije
                         i nie daje mleka …
                         a co robi otchłań ?
                         otchłań czeka …”

Zamyśliłam się - skąd mi nagle ta otchłań ? !

Dedykuję tę piosenkę tym, co to z upodobaniem w otchłań zaglądają i z zachwytem strącają tam swoich przeciwników. Są oni jak te nieroztropne panny z Ewangelii. Uzbrojeni po zęby we własne prawa zabrali ze sobą na wojnę Sprawiedliwość, nie pamiętają jednak, że płomień pali się Miłością.
Z lubością słuchają dzwonu, który bije dla innych i wykluczają że może bić dla nich. Jak te panny, którym mądrości zabrakło …



.
Zamyśliłam się - skąd mi nagle te Panny ? !

Ano chyba z ostatnich dyskusji. Od pewnego wpisu Panny chodzą za mną krok w krok, zaglądają w oczęta, głębi w nich szukają i ma się rozumieć szukają rozumu. Głębia u mnie, hmmm, nie przymierzając niczym otchłań oceanu, ale rozum ? Ech, według niektórych, podobno z tym, to u mnie już nieco gorzej. Światełko wprawdzie majaczy, ale takie raczej schyłkowe. Wkrótce pewnie pogrąży się w odmętach. Oj tam, oj tam, myślę sobie : rozum, to rozum, ale przecież jest jeszcze mądrość.

I znów zamyśliłam się - skąd mi nagle takie zamyślenia ? ! 

Jest mądrość rozumu i jest mądrość serca. Która z mądrości mądrzejsza? Mędrca trzeba do rozsądzenia sporu. Albo poety. Mędrcem nie jestem. Wielbię rozum ale wybieram mądrość serca.

Na koniec cytat ze starotestamentowej Księgi Mądrości : 

           Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca:
           ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
           i ci ją znajdą, którzy jej szukają,
           uprzedza bowiem tych, co jej pragną,
           wpierw dając się im poznać.
           Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi,
           znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.
           O niej rozmyślać to szczyt roztropności,
           a kto z jej powodu nie śpi, wnet się trosk pozbędzie:
           sama bowiem obchodzi i szuka tych, co są jej godni,
           objawia się im łaskawie na drogach
           i popiera wszystkie ich zamysły
                                    


.
Zamyśliłam się - skąd mi nagle te zdjęcia ? !

Ech , przynajmniej na to pytanie odpowiedź jest prosta i jednoznaczna.
Złapałam kiedyś słońce w obiektyw i już nie puszczę !
Co mi tam błotka i bajorka, i jesienne smutki ...
Kampania kiedyś się skończy


 
                            z refleksją polecam  Malina M *                               

strona liiil  

MÓJ ZEGAR WYBORCZY

$
0
0
już ruszył ... już odmierza czas do niedzieli
Klamka zapadła. Właśnie oddałam głos w wyborach a właściwie oddałyśmy głos obie z Mamcią. W tym roku korespondencyjnie.

Obie tak samo i obie bardzo świadomie bo muszę się przyznać, że w każdej z nas drzemie polityczne zwierzę. Od słynnych czerwcowych wyborów do głosowania zawsze chodzimy rodzinnie. Żadnych wykrętów, czy wymówek. Jak poza domem to zaświadczenie. W wolnym kraju możliwość wyboru władzy to nie pańszczyzna, to przywilej.

 
.
A dlaczego tym razem korespondencyjnie ?
Otóż w tym roku moja Mamcia nie może wyjść z domu, nie może pójść do lokalu wyborczego, bo od kilku miesięcy leży ze skrzepem. Martwiła się bo nie wyobraża sobie, że jej głos mógłby się zmarnować. Przyjrzałam się dobrze naszej ordynacji wyborczej i problem się rozwiązał - załatwiłam Mamci głosowanie korespondencyjne. Przy okazji sobie też, żebyśmy, jak zawsze, razem mogły oddać głos, bo dla nas głosowanie to święto.

To doskonały pomysł, by ludziom umożliwić głosowanie korespondencyjne, szkoda tylko, że nasza PKW nie potrafi jasno i klarownie wyłożyć co, jak i gdzie. Wielu ludziom taki sposób bardzo by ułatwił życie ale nie ułatwia.

Bo łatwo połapać się w tym nie było, oj nie było !

W zasadzie to ja dość dobrze poruszam się w urzędowych sprawach. Kiedy usłyszałam, że w tym roku korespondencyjnie można i do Parlamentu zaraz ochoczo zabrałam się do dzieła. Postanowiłam mojej Mamci sprawić przyjemność, jako że sprawianie Jej  przyjemności sprawia mi przyjemność wyjątkową. Ale żeby tych przyjemności nie było w nadmiarze już na wstępie spotkała mnie przykra niespodzianka - weszłam na stronę PKW i żarty się skończyły, od razu zaczęły się wyborcze schody ... Poczułam się jak skończony tuman.No gdybyśmy mieszkały poza granicami to wszystko jasne, dokładnie opisane gdzie trzeba iść, co ze sobą mieć i jak sprawę załatwić ale mieszkamy w Kraju a tu już nic takie jasne nie jest. Korespondencyjnie można ale trzeba odpowiedni wniosek do odpowiedniego organu przed dwunastym zanieść. No ciekawe - jak na przykład 85 letnia babcia ma wiedzieć jaki organ i jak ma po ten wniosek się udać, kiedy właśnie jest chora. Cóż, pewnie większość chorych babć zrezygnowała na starcie bo z internetu nie korzysta a wnuczkom głowy zawracać nie chce. Nie rozumiem, czy tak trudno w mediach prosto i jasno, jak krowie na rowie, wyłożyć:

UWAGA! UWAGA!

-   od tego roku KAŻDY może głosować korespondencyjnie
    nie tylko osoba niepełnosprawna - każdy ! bez żadnych zaświadczeń !
-   wystarczy pójść do swojego urzędu, np Urzędu Gminy albo
    Urzędu Miasta i wziąć wniosek
-   można pójść samemu albo wysłać kogoś, wniosek wydadzą każdemu
-   można też pobrać wniosek internetowo ze strony PKW 
-   wniosek trzeba wypełnić, podpisać i do tego urzędu wysłać pocztą,
    albo faxem, albo zanieść, albo poprosić, żeby ktoś zaniósł
-   po kilku dniach kurier przyniesie do domu pakiet wyborczy, 
    trzeba mieć wtedy przy sobie dowód tożsamości i odebrać osobiście
-   w pakiecie są karty do głosowania , oświadczenie i instrukcja
-   kurier umówi się na odbiór i w określonym dniu pakiet od nas 
    odbierze, wtedy też trzeba okazać dowód , oczywiście kurier musi 
    odebrać pakiet  od osób chorych i po 70 roku życia, pozostali muszą 
    nadać przesyłkę na poczcie osobiście 

KONIEC - PROSTE



.
No niestety, w życiu wcale takie proste to nie było ! Na stronach PKW coś tam wprawdzie napomknięto, ale z tego czegoś niewiele wynikało. Zaczęłam więc szukać w internecie, znalazłam jednak tylko wskazówki dotyczące wyborów prezydenckich, o parlamentarnych jak makiem zasiał, najwyżej wyjaśnienia jak ma głosować osoba niepełnosprawna z aktualnym zaświadczeniem o niepełnosprawności. Skrzep w nodze to tylko choroba, zaświadczenia nie dostaniemy a zresztą czasu na to już nie było, bo czas leciał nieubłaganie i termin składania wniosków się zbliżał.




Zabrałam się więc do szukania wskazówek na stronie "odpowiadającego organu" czyli, mówiąc ludzkim językiem, naszego Urzędu Miejskiego. I co? I też nic, mgła. W końcu zostało mi już tylko jedno - na końcu języka metryka. Zadzwoniłam do "odpowiadającego organu".  Przedstawiłam się grzecznie, miła pani przekierowała mnie od razu do "odpowiadającego wydziału" tam drugiej pani przedstawiłam o co chodzi i poprosiłam o wyjaśnienie, co mam zrobić. I tu prawie z tych wyborczych schodów zleciałam ! Pani w majestacie prawa poinformowała mnie, że nie ma możliwości głosowania korespondencyjnego, żadnej ?!!! tylko za granicą, w Kraju aktualne zaświadczenie o niepełnosprawności albo ustanowienie pełnomocnika. Ech, ręce mi opadły, szczęściem tylko na moment. W urzędach bywam z racji zawodu bez przerwy i nauczyłam się jednego - trzeba grzecznie ale jeśli ma się rację, to namolnie. A namolnie to ja potrafię. Po czwartym moim oświadczeniu, że jednak korespondencyjnie można , Pani skierowała mnie do Naczelnika Wydziału. Tu już było super. Pan kompetentny, wyjaśnił mi wszystko spokojnie, upewniając się czy dobrze zrozumiałam, zapytał czy jestem może przy komputerze, kiedy odpowiedziałam, że tak, krok po kroku poprowadził mnie ze strony głównej Urzędu aż do samego wniosku. Byłam zaskoczona, poświęcił mi sporo czasu. Urzędnik, frontem do petenta. Tylko jak tuman się poczułam. Przecież wchodziłam wcześniej na stronę Urzędu i za czorta nie znalazłam tego wniosku. Oj miły mój Urzędzie - pomijam siebie, ale jak schorowana babcia ma znaleźć informację, jak ścieżka ze strony głównej taka : w górnym menu, na samym końcu mała ikonka BIP, wchodzę, w bocznym menu, na samym końcu listy - "różne" dopiero w tych "różnych" jest o wyborach. W aktualnościach to ja sobie szukałam, w paru innych zakładkach strony głównej też, ale te "różne" z BIP-u to mi do głowy nie przyszły i tak głowę Pana Naczelnika musiałam zawracać.

Wnioski wypełniłyśmy i zaniosłam przy okazji do Urzędu. Mamcia się denerwowała - a co będzie, jak nie przyślą ? Przysłali, to znaczy kurier przyniósł, sprawdził nasze dowody i wydał nam pakiety.
Uroczyście wypełniłyśmy karty do głosowania !

Wczoraj rano odebrałam telefon " tu kurier wyborczy, za pół godziny będę u państwa" - za pół godziny rzeczywiście był . Już po wszystkim. Karty wyborcze zostały przekazane, głosy oddane. Pięknie się uśmiechnęłam i Kurier, chociaż nie musiał, odebrał również mój pakiet.

  
Obie GŁOSUJEMY NA LISTĘ NR 2 czyli na PO , 
PAN SIEMONIAK DOSTAŁ OD NAS 2 GŁOSY,
PAN KILIAN TAK SAMO




Teraz postaram się trochę więcej udzielać się na forach. Awatar jak widać mam przygotowany. Debaty są już za nami. Oglądałyśmy, oczywiście same debaty, bo dywagacje dziennikarsko-politoligoczne pod tytułem co poeta miał na myśli nie mają sensu. I tak z góry wiadomo kto co powie. Liczy się cyrk i amerykańskie fajerwerki, opakowanie a nie treść. Media kreują pawie i papugi a potem będzie lament, że nie mamy orła ! No pewnie, a niby skąd ? z lokowania wykreowanych produktów? Ech, niech się dziennikarze i politolodzy sami sobą zachwycają, ja tam oczy mam własne, uszy też. Słuchałam uważnie. Co mogę powiedzieć ? Może dwie takie bardziej "osobowe" refleksje :

** Nie pomyliłam się. Moja Pani Premier mnie nie zawiodła. Wielki szacun za to, co powiedziała o uchodźcach, nawet jeśli to, co powiedziała, ujmie nam wyborców. Brawo ! tak właśnie pojmuję wiarę i człowieczeństwo. Niech elektorat Pani Szydło boi się pierwotniaków, niech nawet wygra strasząc i podjudzając ludzi przeciwko innym, sprawa elektoratu, ich wiara, ich poglądy, nie mój świat.

** A tak zawodowo to uśmiechnęłam się z politowaniem do tego ciągłego rozliczania PO z obietnic. Ech, Pani Szydło, rządziliście przecież dwa lata, obiecaliście 3 miliony mieszkań i co ? Za dwa lata nie zdążyliście sporządzić jednego projektu, jednego mieszkania, to jak ? zamierzaliście prowadzić te wasze budowy dwa stulecia ? Pięćdziesiąt kadencji ? Teraz biliony obiecujecie to pewnie w tym tempie spełnicie  dopiero w wieczności. Ale to już sprawa waszego elektoratu, chce to wierzy.




Miały być dwie refleksje to były i wystarczy. Już zegar tyka ...
Teraz już liczy się kartka, urna i głos. Każdy tak samo ważny. Każdy na wagę przyszłości. Dlaczego się tak przejmuję ? dlaczego straciłam tyle czasu dla jednego głosu ? To proste - nie jest mi obojętne, co się w mojej Ojczyźnie dzieje. Nigdy nie było.

Może i człowiek spala się przejmując, może dystans jest zdrowszy a obojętność pozwala dłużej żyć. Może nie powinno człowiekowi ciągle na wszystkim tak zależeć ale wierzcie mi - im bardziej zależy, tym bardziej życie ma smak !

A ja smakować lubię, oj lubię !
Nie tylko smakoszem jestem,
jestem straszną łakomczuchą


*


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

TAKA ŚPIEWKA

$
0
0
Oj, dana, dana, najlepsza to rozgrzewka,
z pigwy bombowa nalewka !





pigwa to, czy pigwowiec ?
kto wie, niechaj podpowie.


A teraz spełniam obietnicę. Obiecałam, że sięgnę do źródła to i sięgnęłam. Kurcgalopkiem do mojej przyjaciółki blogowej, naszej Danuśki, się udałam, bo dobrze pamiętałam, że kiedyś taki specjał serwowała. Przepis jest prosty, obojętnie ile pigwy mamy.





 .
PIGWÓWKA DANUŚKI


*  owoce pigwy albo pigwowca umyć, drobno pokroić i pozbawić pestek, 
    dla szybszego "dojrzenia" nalewki można pokrojone owoce 
    zmiksować blenderem

*  zalać spirytusem. Żeby owoce były dobrze zalane spirytusu powinno 
    być około 60% objętości

*  dobrze rozmieszać, dodać laskę wanilii , cukier i wodę - na oko, 
    według własnego smaku, ale z wodą tak, żeby zawartość spirytusu 
    była nie mniejsza niż 50%, wtedy naleweczka będzie najlepsza

*  Nalewkę przelać przez gęste sito, potem raz jeszcze ją dopieścić 
    smakując, czego brakuje: cukru, spirytusu, wanilii czy wody. 
    Dopieszczoną i dosmakowaną  przelać do butelek i odstawić.

*  jeśli pigwę na początku zmiksowaliśmy na dnie butelki pojawi się 

   osad, nie należy go wylewać. Dodaje to smaczku 

*  po dwóch lub trzech miesiącach zlewamy, oczywiście może stać 
    dłużej, jeśli tylko ktoś ma odpowiednio więcej cierpliwości

*  powtórnie smakujemy i ewentualnie dopieszczamy, jeśli nalewka
    czegoś ma zbyt mało

 
No to na zdrowie ! Panie i Panowie
uwierzcie - ma smak i moc !!!



 Dlaczego pigwa nie śpiewa, poety to dylemat, 
czemu nie spada z drzewa, to polityczny temat.





Gdy panieńskim rumieńcem pigwa nam zapała,
do naszej naleweczki jest już doskonała.

Oj dana, dana,
magiczny specjał Danusi,
gdy mgły rozsnuje jesień,
każdego skusić musi !





Dynia to, czy kabaczek,
włożył pasiasty kubraczek ?

Oj, dana, dana,
magiczny specjał Danusi,
dynię w karetę zamieni,
temu, kto nań się skusi.





Krówka to, czy cielaczek,
nosi diabelski ten znaczek ?

Oj, dana, dana,
w cielaczku szukać szatana ?!
Ej, krówka to, czy nie krówka,
wszystkiemu winna pigwówka !





na zdrowie ! Panie i Panowie

Oj, dana, dana,
magiczny specjał Danusi,
każdy, kto czyta tę notkę,
kiedyś skosztować musi !

Ojjj - MUSI !!!

*


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  


CZEMU CIENIU ODJEŻDŻASZ

$
0
0
zbyt wcześnie, zbyt boleśnie, zbyt na zawsze.
Wieczność to Miłość. Jeszcze w wieczności się spotkamy. 
Gdy przyjdzie Czas. Ja w to wierzę.

Dzisiaj opowiem o odchodzeniu tych, których bardzio kochałam, którzy mnie wychowali i dzięki którym jestem, jaka jestem.




MÓJ DZIADZIU

Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.

Był ciepły wrześniowy dzień. 17 września. Mieliśmy tylko dwie lekcje, pognałam do domu bo wcześniej Dziadziu obiecał nam faszerowaną kapustę. Prawdziwą, złoczowską. Takie wielkie kapuściane głowy z liści kapusty przekładanych mięsem, coś zupełnie innego niż gołąbku ... duuużo czosnku i duuużo sosiku  z zasmażką, nazywaną przez Dziadzia zaprażką. Zdążyłam wpaść do domu kiedy Dziadziu zbierał się na rynek, tak mówiło się u nas na targ. Załapałam się na tę wyprawę a uwielbiałam z Dziadziem tam chodzić. Na rynku było wszystko: szwarc, mydło, powidło, konie i monety. Do monet pognaliśmy jak te dwa rumaki. Dziadziu był zapalonym numizmatykiem a na rynku można było, jak mówił, prawdziwe białe kruki znaleźć. Latanie za krukami zajęło nam chyba z godzinę, potem ja zaciągnęłam nas do koni. Oj tam, konie to brzmi dumnie, raczej chabety wprzęgnięte w wozy z jarzynami. Dla mnie jednak to były rumaki i już. Kupiliśmy kapustę i szybko do domu. Piorunem zabraliśmy się  do faszerowania, Dziadziu mięsko mielone przygotował już sobie wcześnie rano. Trzy na czwartą, jak rodzice z pracy wrócili, obiad był gotowy. Pyszna jak zawsze była nasza kapustka. Dziadziu uwielbiał to danie a my za nim też. Aż nam się uszy trzęsły. Chciało mi się strasznie oglądać zdobyte na naszej wyprawie monety ale lekcje czekały. U mnie w domu nie było zmiłuj, najpierw obowiązek potem przyjemność. Dopiero wieczorem, zamiast filmu, oboje z Dziadziem pochylaliśmy głowy nad albumem z numizmatami.

Obudziłam się w środku nocy, w domu panował dziwny ruch, wybiegłam do przedpokoju. Haniu, idź spać, Dziadziu trochę się źle czuje, jedziemy do szpitala, tak na wszelki wypadek. Tylko nie budź Witusia. Brat spał a ja się wystraszyłam. Z tego strachu poszłam do sypialni rodziców i wpakowałam się do ich łóżka, jakoś rażniej mi się zrobiło. Zaczęłam się modlić za Dziadzia ale usnęłam. Było już szaro na dworze kiedy ze snu wyrwało mnie głośnie pukanie. Pobiegłam otworzyć, myśląc że wracają i zapomnieli klucza. Ale za drzwiami nikogo nie było. Wróciłam do łóżka. Zasypiałam, kiedy znów ktoś zapukał. Pobiegłam szybko, na bosaka, za drzwiami znowu nikogo nie było. Co jest ! pomyślałam, spojrzałam na budzik, było po szóstej. Rodzice wrócili ze szpitala po ósmej. Sami.

Kiedy już szok przeminął pomyślałam - to był ON,
to Dziadziu pukał, przyszedł pożegnać się ze mną ...

Może bym i tak nie pomyślała, gdyby nie pewna historia. Działo się to w czasach, kiedy mój dziadziu był jeszcze kawalerem. Kiedy skończył pierwszy rok prawa nagle umarł jego ojciec. Nie było rady, trzeba było studia przerwać i pójść do pracy. Z pracą dla takiego studenta w Złoczowie nie było łatwo. Dziadziu wyjechał na Wileńszczyznę i tam zatrudnił się jako nauczyciel, w maleńkiej szkole, położonej na odludziu. Zimy były wtedy srogie. Szkoła stała pod lasem, jak śnieg zasypał drogi nie było lekcji, nie było też można wydostać się ze szkoły. Dziadziu mieszkał sam. Trochę strasznie było, bo nocami wilki podchodziły pod dom. Pewnej nocy Dziadzia zbudziło stukanie do okna. Otworzył, nikogo nie było. Wyszedł - cicho, głucho, zasypane śniegiem, żadnego śladu, żadnego tropu, nawet wilczych łap. Zrobiło mu się nieswojo ale pozamykał drzwi i poszedł spać. Kiedy śnieg trochę stopniał nadeszła wiadomość - umarł Dziadzia najmłodszy brat Edek. Miał tylko 21 lat. To było Edka pożegnanie, mówił Dziadziu ... Historia zatoczyła koło, ja usłyszałam tym razem pukanie i to było Dziadzia pożegnanie.


*




MÓJ TATUŚ

Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To też będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.

Był ciepły wrześniowy dzień. 19 września.  Wróciłam wcześniej z biura, bo Tatuś coś rano gorzej się czuł. Jak zwykle trzeba będzie po południu do szpitala, na krew, pomyślałam. Jak zwykle Tatuś przywitał mnie sakramentalnym - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! Ta nasza pracownia to było jego jego oczko w głowie, to było jego życie. Mógł pracować do końca a swoją pracę kochał, jak mało kto. Cieszył się że jest nam potrzebny, a my korzystaliśmy pełnymi garściami z jego doświadczenia. Kiedyś, kiedy był młodszy, pracował na trzy etaty: rano,w pracy, prowadził nadzory, po południu, w technikum, uczył a wieczorami, w domu, robił fuchy czyli projekty. Stanowisk się żadnych nie dochrapał, bo bracie księdzu był uważany za wraży element. Antek zapisz się do branżowych związków, bo inaczej nie mogę dać ci Srebrnego Krzyża, a powinienem dać Złoty, mawiał jego szef. Do niczego się nie zapiszę, wystarczy mi kiedyś żelazny albo i drewniany, odpowiadał niezmiennie Tatuś i dalej brał najtrudniejsze nadzory, najbardziej skomplikowane budowy. Potem przyszła Solidarność i wolność, o żadnych stanowiskach wtedy nie myślał. A potem, to już była emerytura. Śmiesznie mała, w najgorszym czasie, w jakim można było na emeryturę przejść.  Wtedy akurat ktoś docenił pracę mojego Taty. Tatuś dostał propozycję zostania konsultantem do spraw konstrukcji, przy Konserwatorze Zabytków, na całe województwo. Byłam bardzo dumna . Wtedy właśnie Tatuś się rozchorował, propozycji już nie przyjął. Choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Białaczka. Późne stadium. Lekarze dawali miesiące życia. Żył jeszcze kilka lat. To były inne czasy, inne technologie medyczne. Stanęliśmy na głowie, żeby zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, każdy sposób, każdy możliwy lek, każdą możliwą chemię. Ciężko było, bo Tatuś był bardzo dumnym mężczyzną, nie chciał żadnej finansowej pomocy od nas, to on miał nam pomagać. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje, emerytura musi starczyć, mówił ... nooo na te wszystkie lekarstwa to rzeczywiście starczy, nie ma co. Nauczyłam się łgać jak pies. Bez mrugnięcia okiem. Wszystkie leki były oczywiście bezpłatne. Tatuś pracował w naszej pracowni i mieliśmy, dziękować Bogu, świetny układ. Była nas trójka, brat, ja i wspólnik, chłopaki łgali równo, jak ja. Zawsze inwestor dobrze płacił za projekty konstrukcyjne. Pieniądze przynosił Tatusiowi często nas wspólnik, żeby nie podpadało. No i nie podpadało. Z mieszkaniem było gorzej, bo właśnie je kupiłam, duże, wymarzone i cieszyłam się jak wariatka. Mieszkanie sprzedałam, oficjalnie, bo akurat naszej pracowni cofnęli kredyt inwestycyjny i pieniądze były potrzebne. Trafił się kupiec, który za to mieszkanie dał dużo więcej, niż moja cena kupna. Figa prawda ! sprzedałam z dużą stratą ale mieszkanie kupiłam na kredyt a jak w domu choroba, to o spłacaniu kredytu nie ma co myśleć, ważniejsze rzeczy są na głowie.

Najważniejsze, że pomimo choroby Tatuś mógł pracować, do ostatniego dnia. Miał komputer w domu. Nasi pracownicy go szanowali i lubili, bo u nas w pracowni atmosfera taka raczej rodzinna. A prawdę powiedziawszy ta nasza pracownia, czy jak kto woli biuro, ruszyło dzięki Taty nazwisku. W naszym zawodzie jak ma się nazwisko, to ma się na starcie ogromny kapitał, mając nawet same długi.

Tego ostatniego dnia usłyszałam jak zwykle - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! A potem , jak zwykle, spakowałyśmy Tatusia, Mamcia pomogła mu się ubrać, był bardzo słaby. Zawsze, kiedy krew spadała, było tak samo. Brat z Rysiem, asystentem, przyjechali samochodem, weszli na górę o pomogli Tacie zejść z 1-go piętra , właściwie to zrobili taki koszyczek z rąk i Tatuś usiadł a oni go znieśli. Z samochodu pomachał nam jeszcze ręką i uśmiechnął. Wtedy ostatni raz Go widziałam. W szpitalu jak zwykle dostał krew. Koło szesnastej zadzwoniliśmy, wszystko było dobrze, krew szła, Tatuś spał. O dziewiętnastej zmarł. Cicho, we śnie. Lekarz powiedział, że białaczka wchodziła w najostrzejsze stadium i zostały mu oszczędzone straszne cierpienie.

Minęło kilka miesięcy, zbliżały się moje urodziny. Pierwsze urodziny bez Taty. Bez kwiatów od Niego. Smutne. Myślałam sobie, czy On tam z góry pamięta ? Położyłam się wcześniej spać, bo wiedziałam, że następny, urodzinowy dzień będzie ciężki. Dokładnie o dwunastej w nocy zbudził mnie głośny dźwięk. Nieczynny od dwóch lat budzik wygrywał melodyjkę.
To było niesamowite. Kiedy zaskoczenie minęło pomyślałam - to ON, to Tatuś, w dniu moich urodzin przyszedł pożegnać się ze mną. Pamiętał ...


*

Dzisiaj, o ósmej rano, była Msza za nich obu.
Zapaliłyśmy Im w domu światełka, pachnące pomarańczą
Tam, w górze, na pewno czują ciepło płomyków,
przecież ciągle nas kochają ...


*


                         z zamyśleniem polecam  Malina M *                           

strona liiil  

O NIEBIE, O CHLEBIE

$
0
0
o tym, że świat piękny jest
z każdej perspektywy

 

.
Z żabiej, gdy żaba na słońce spoziera, do góry,
i zlotu ptaka, gdy ziemię ptak widzi, zza chmury.
Nawet z perspektywy biedronki, co leci do nieba,
po marzenie, po spełnienie, po kawałek chleba.




      wyruszyła biedronka do słonka
ooo jakie to słonko duże !!!
       przysiadła na chwilę biedronka 
   na chmurze



.
Majta sobie nogami, kropki licząc biedronka:
jedna, dwie, siedem ... dolecę do słonka ?
A za chmurą co jest ? myśli rezolutnie,
może chleb tam pachnie i miód dają trutnie ?

może skrzydła tam rosną, a kropki spadają ?
może lew jest tchórzliwy, a odważny zając ?
marzenie się spełnia, choć nie ma spełnienia,
niebo pod nogami, tylko gdzie jest ziemia ?



.
Lepiej wrócę na ziemię, sfrunę już z tej chmury
Pan Chrząszcz na mnie czeka, nie chcę awantury


.
Czeka na mnie rzeka, a nad rzeka łątka,
wiatr tu po mnie płacze, płaczą biedroniątka
W trawie mam mieszkanie, w trzcinie stół, poduszka,
Nie chcę już nad chmury ! niech poleci muszka !



.
Dla niej chleb codzienność, słonko to marzenie,
niechaj sobie leci, z muszką się zamienię !

Sprytna jest biedronka przyłapać się nie da
a muszka ? cóż muszka ?
buszuje wśród chleba ...


*

zapraszam na nowe wpisy do kresowegodrzewa, 
 

                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  


OBEJDZIE SIĘ

$
0
0
bez łaski, Panie Prezydencie !
Miałam nadzieję, że niechęć na jeden dzień weźmie urlop i wszyscy obok siebie staniemy. Razem. Niestety, niechęć jakoś urlopu wziąć nie chciała.

Nie chce Pan maszerować z nami w prezydenckim Marszu Razem dla Niepodległej - to nie, łaski bez. Wiem, wiem, mamy zapomnieć co było.
Woli Pan bez mediów, pod żyrandolem, toast za Niepodległą szampanem wznosić - Pana sprawa. Nowa tradycja właśnie się rodzi, chyba jednak bardziej świecka, niż dawny marsz, łączący ludzi o różnych poglądach, bez wykluczania tych, co be dla jednych, bo dla drugich cacy.

Trudno, zrobimy sobie własny marsz, bez Prezydenta, skoro w tym roku Głowa Państwa ma nas w poważaniu. Kotyliony oczywiście przypniemy, jak w ubiegłych latach. Kto wie, może już za rok to będzie zakazane, w ramach odcinania się od zła wrażego Komorowskiego.  Już dzisiaj Pan Prezydent bez kotylionu wręczał odznaczenia, świta Pana Prezydenta identyczne, nie splamiła się taki wrażym symbolem. Dobrze, że chociaż na państwowych uroczystościach kokardę Pan Prezydent wpiąć raczył.




Zeszłoroczne "zdjęcie". My trzy - trzy pokolenia kobiet z mojej rodziny.
Mama, córka i wnuczka. Razem dla Niepodległej, dla Najjaśniejszej.
My trzy mamy za co dziękować, mamy komu dziękować. I chcemy dziękować i potrafimy się cieszyć. Szczerze z całego kobiecego serca.

Szkoda mi mojej Mamci.
Mamcia fizycznie iść nie może więc w zeszłym roku szła z Prezydentem.
Jak dziecko cieszyła się, kiedy dzieciaczki w Belwederze kotyliony robiły a na stronie Prezydenta pojawił się film z instrukcją. Szkoda, że to już przeszłość. Na pamiątkę zostało nam tylko tamto zaproszenie.




No to Mamciu, przypinamy kokardy i idziemy !!!  Razem, nie przeciwko.

Pierwszy przystanek. "Boże coś Polskę przez tak liczne wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały" Pod pomnikiem Prymasa Wyszyńskiego pomodlimy się "Ojczyznę wolną pobłogosław Panie". Pobłogosław, nie wróć. Potem Rota: "Nie rzucim Ziemi skąd nasz ród nie damy pogrześć mowy, polski my naród, polski ród, królewski szczep piastowy" ... O mowo polska, trochę na manowce zbaczasz ale co tam, w dzień radości, manowce niech czekają. Potem pomnik Grota Roweckiego "Przybyli ułani pod okienko"  Oooo - już Ignacy Paderewski, trzykrotny premier Drugiej Rzeczpospolitej... szkoda, że w tym roku hołdu nie złożą mu premierzy Trzeciej.  A teraz pomnik Dmowskiego. I już koniec - pomnik Marszałka. Jeszcze tylko pieśń legenda: Legiony to żołnierska nuta...

No właśnie ...


.
Zupełnie inna trójka. Tym razem moi panowie, a właściwie chłopcy. 
Dzisiaj wyciągam, jak co roku, rodzinne zdjęcia. Bez wyciągania pamiątek, bez powrotu do przeszłości, nie ma u mnie święta. Nie ma radości bez wdzięczności.
 
Legiony to - żołnierska nuta
Legiony to - ofiarny stos
Legiony to - żołnierska buta
Legiony to - straceńców los.

My Pierwsza Brygada
Strzelecka gromada
Na stos rzuciliśmy swój życia los
Na stos na stos.


Umieliśmy w ogień zapału
Młodzieńczych wiar rozniecić skry
Nieść życie swe dla ideału
I swoją krew i marzeń sny.


My na stos rzucamy już tylko uczciwość, wierność zasadom, pasję i pracę. To dużo ale nieskończenie mniej niż rzucali Oni, ci, którzy tę naszą wspólną niepodległość zdobywali.

Dziękujmy za Nią, jak kto może i jak potrafi,
bo na prawdę mamy za co dziękować !
Cieszmy się Nią, jak kto może i jak potrafi,
bo na prawdę mamy z czego się cieszyć !


*
zapraszam na nowy wpis do kresowegodrzewa, 


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

CHLEB Z CUKREM I KASZTANY

$
0
0
atrybuty szczęśliwego dzieciństwa.

Mamuuuś !!! wrzeszczałam z dołu, chlebaaaa !!!
Okno na trzecim piętrze się otwierało i na podwórku lądowały dwie kromki chleba, z masłem i z cukrem, zawinięte w szary papier. Chleb z cukrem, specjał podwórkowy, sprawiedliwie dzielony między dzieciaki. Smakował bosko a znikał z prędkością światła. Za godzinkę znowu się słyszało: mamaaaaa, jeeeeść !!! z innego okna lądowały pajdy chleba ze smalcem. I znowu dzielone były po sprawiedliwości. Czasy były takie, że okruszki się nie marnowały a my dzieciaki, z poważnymi minami, przed podziałem kromek całowaliśmy tę stronę kromki, która wylądowała na ziemi, bo tak nas wtedy w domu nauczono. Nie wolno wyrzucić, jak upadnie podnieść, pocałować i zjeść. Nigdy chleba nie zmarnować.




Na tym zdjęciu ciemne chwile naszego dzieciństwa, czyli rajtuzy.
Wszyscy dawno w podkolanówkach, w skarpetkach a nawet na bose nogi a my w rajtuzach, że niby ja chorowita byłam. Braciszek, zdrów jak rydz, cierpienia znosić musiał do towarzystwa, w ramach wyrabiania postaw społecznych i solidarności z siostrą. Nie wiem, czy w dobrą stronę nasza solidarność szła, bo wprawdzie tłukliśmy się jak konie ale jak któreś coś zmalowało, to murem za sobą. Nigdy nie wiedzieli Rodzice które to i kara była dla obojga a przez to mniej sroga. Siłą rzeczy, wpajanie w nas zasad indywidualnej odpowiedzialności, Rodzicom trochę kiepsko szło.



 A TERAZ O KASZTANACH
Uwielbiałam zabawy kasztanami



.
W czasach mojego dzieciństwa zabawek było niewiele. Miałam w życiu tylko jedną lalkę. Za to z kasztanów wyczarowywaliśmy, z Dziadziem, prawdziwe cudeńka. Miałam kasztanowych szwoleżerów i kasztanowych ułanów, kasztanową piechotę i oczywiście najprawdziwszą, kasztanową, Kasztankę Marszałka. Cwałowaliśmy na kasztanowych konikach na dalekie Kresy.  Byłam paziem, co ratował kasztanową księżniczkę, z kasztanowej wieży i byłam księżniczką, co z góry na kasztanowych rycerzy spoglądała i marzyła żeby ten najpiękniejszy kasztan kasztanowe serce oddał jej na wieki. Ech kasztanowe życie Do dzisiaj kasztanowe zabawy mi zostały. Oczywiście z obiektywem w roli głównej.
.

.
samotny Jesienny Pan


.
 wyindywidualizował się z rozentuzjazmowanego tłumu


 .
Pan Przytulanka












.
Pan Wyszywanka





.
Ważni Panowie Dwaj
na tle szarej rzeczywistości 




dla Jesiennej Pani
od Jesiennego Pana
medalion


*

zapraszam na nowy wpis do kresowegodrzewa, 


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

JEST ROBÓTKA

$
0
0
sercowa i wyjątkowo chałwowa !!!
Klnę się, jakom chałwianka, że od tej robótki nikomu nie ubędzie,
za to przybyć radości może, całe morze ! Co daj Boże !





Dom to najcudowniejsze miejsce na świecie, ciągniemy do niego jak do miodu.  Bo ktoś na nas czeka, bo komuś na nas zależy. Nie do ścian czy mebli ciągnieny, ale do tych, którzy nas kochają. Nie wszyscy mają własny Dom. To właśnie dla tych, którzy go nie mają, jest nasza Robótka.


JEST TAKIE SZCZEGÓLNE MIEJSCE
Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie

Oto, co piszą o Domu i jego Mieszkańcach tamtejsi Opiekunowie:
"W Domu tym mieszka bardzo charakterna gromadka niepełnosprawnych intelektualnie (czasem też fizycznie) dziewczyn i chłopaków. Przekrój wiekowy tej wesołej kompanii jest bardzo duży, od Maleńtasów przez Starszaków do Emerytów. Wielu z tych mieszkańców nigdy nie miało prawdziwej rodziny, niektórzy swoje rodziny już stracili.

Dom w Niegowie jest ich przystanią. Tam, za ogrodzeniem, przy szosie na Ostrołękę, spędzą całe swoje życie. Ten niegowski dom to wyjątkowe, dobre i piękne miejsce z Opiekunami, którzy próbują ściągać gwiazdki z nieba i tego nieba przychylać. Jednak, choćby nie wiadomo jak się starali, sami nie zaspokoją rozpaczliwej tęsknoty Dzieciaków-Starszaków za byciem zauważonym, docenionym, wyłuskanym z tłumu, zaakceptowanym przez nas mieszkających po "drugiej stronie ogrodzenia".

Ta tęsknota doskwiera najbardziej
w okolicach świąt Bożego Narodzenia.

Nosy przylepione do szyby, nerwowe dreptanie po korytarzach, kto dostanie list, do kogo zadzwonią, czy ktoś pojedzie na święta do domu? Oczekiwanie wisi w powietrzu tak gęste, że można je kroić nożem w grube pajdy i jeszcze grubiej smarować rozczarowaniem.
Dlatego Robótka. Na przekór rozczarowaniom, smutkom, odtrąceniu, nieakceptowaniu. Po to, by każdy z Niegowiaków poczuł, że komuś na nim zależy". Dodam wyjaśnienie: Niegowiakowie to Damy i Kawalerowie.

*

Akcją * Robótka * zaraziła mnie nasza blogowa Koleżanka, zresztą też chałwianka, alElla zwana czasem Grycelką. AlElla świetnie napisała to, co ja chciałabym napisać - "Zajrzyjcie do opisów Dam (TU) i Kawalerów (TU) Wyłuskajcie sobie konkretnego Ulubieńca. Pomyślcie o nim ciepło. Wyobraźcie sobie, że to dla niego stawiacie ten dodatkowy talerz na wigilijnym stole. A potem chwyćcie za kartkę i długopis i napiszcie Ulubieńcowi coś od serca. Otulcie go dobrym słowem, jak najcieplejszym, wełnianym szalikiem. Niech się roztopią sople rozgoryczenia i smutku. Niech choć przez moment Wasz Ulubieniec poczuje się najważniejszy na świecie, jedyny, wybrany i dowartościowany. Można oczywiście wysyłać prezenty, ale najważniejsze jest przytulenie dobrym słowem. To ono jest sednem i sensem Robótki". Podaję dres Domu:

Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie
ulica WIERZBOWA 4
07-230 ZABRODZIE
z dopiskiem dla kogo


KIM JEST ULA
z Domu w Niegowie

Poczytajmy o Uli: "Urszula (48 lat), nie widzi, nie chodzi, ale od lat świat poznaje rękami. Jej odpoczynkiem są pocztówki i „święte obrazki”. Ula trzyma swoje skarby w kosmetyczkach, tak żeby były zawsze pod ręką, i nieustannie do nich wraca, otwiera, segreguje, zamyka, znów otwiera... kosmetyczek i pocztówek nigdy nie za wiele! Ula, jeśli ktoś jej opowie, zapamiętuje, co jest na pocztówkach, czy obrazkach i łatwo można się nabrać, gdy ze szczegółami, jak każda widząca osoba opisuje to, co ma przed sobą! Doskonałą pamięć Ula wykorzystuje ucząc się na pamięć wierszy! Uwielbia wiersze. Jest żywą antologią poezji dziecięcej i religijnej. Kto lubi wyzwania niech do Uli napisze wierszem. Będzie pisk uciechy i oficjalna wieczorna modlitwa w intencji autora. Imion i nazwisk Ula nie zapomina nigdy! Bije w tym na głowę Urząd Podatkowy! Ulę uraduje na pewno tomik wierszy, książka do słuchania, uszyta przez kogoś poduszka, ale również pudełko klocków do składania".

Wybrałam oczywiście wyzwanie, czyli  urszulkowe wierszowanie. Wierszyk to jest to ! prezent szczególny, bo szczególnie sercowy.


NIEBIESKI WIERSZYK
* DLA ULI *

                        Dlaczego niebieski ? Bo Ula
                        Świat kocha i Niebo do serca przytula.
                        Wszystkich ogarnia modlitwą niebieską,
                        obdarza uśmiechem i porusza łezką.

                        Jak pachnie niebieskie imię Urszula?
                        Jak łąka na wiosnę, gdy mgła ją otula,
                        albo jak bławatki, co latem dla Uli,
                        na łące motyl skrzydełkiem przytuli.

                        Jak ten dmuchawiec, co frunie do nieba,
                        jak kłos złoty, albo, jak okruszek chleba,
                        jak kropla wody, na płatku kwiatuszka,
                        jak rajskie jabłuszko i soczysta gruszka.

                        Jak zimą choinka, co skrzy się gwiazdami.
                        Jak słodkie pierniki i śnieg pod stopami.
                        Jak Mikołaj, co sanie pogubił gdzieś w lesie.
                        Jak Anioł, co prezent dla Urszulki niesie...

                        Jaka jest Ula, co imię to nosi ?
                        Pogodna i skromna, o zbytki nie prosi.
                        Modlitwą, jak szalem, przyjaciół otula.
                        No, wiadomo jaka – KOCHANA jest Ula ! 


                         Napisała dla Uli
                         Hania - Malina





Wierszyk ozdobiłam świątecznie. Gwiazda Betlejemska, aniołek, gwiazdki, dzwonki i śnieżynki - jednym słowem niebieska * Urszulkowa Choinka *.
I tu następuje moja ogromna prośba do WAS : napiszcie dla Uli wierszyki. Zróbmy Uli sercowo - chałwowy prezent świąteczny !!! No zróbmy !!!
U alElli też piszemy wierszyki. Powstanie tam nasza wspólna Antologia od Przyjaciół (TUTAJ można zobaczyć). Piszmy wierszyki. Wiem, to nie jest łatwe, gdy nie zna się osoby, ale z opisu można co nieco wywnioskować. Piszmy więc wiersze, wierszyki, składanki, rymowanki, co kto potrafi, a jeśli nigdy nie próbował, niech spróbuje. Jeśli nie potrafi, to ... też niech coś napisze, jak potrafi, serce od rymu ważniejsze ! To przecież tak niewiele kosztuje. Właściwie źle powiedziałam, to kosztuje bardzo wiele, bo serce i czas. A serce i czas, to najwięcej, co można komuś ofiarować.
Czy nam się zechce otworzyć serce dla Uli ? kto to wie ? zobaczymy ...


 
QŃ jaki jest, każdy widzi, a my ???

Jesteśmy zabiegani, codzienność nas przydeptuje, jak ranne pantofle. Ciągle zapracowani, ciągle zmęczeni, ciągle coś ważnego, a tu Święta idą, pora odśnieżyć serducha, pora odczytać listy do Świętego Mikołaja. Może odfrunąć na Mleczną Drogę, z reniferem, może zobaczyć wesołą gwiazdę, może zrobić coś innego, niż zwykle. A może właśnie napisać wierszyk dla Uli z Domu Dziecka w Niegowie. Ja napisałam. Jak umiałam.




Poetka ze mnie taka, że ten QŃ się uśmiał !

A niech się, ze śmiechu, gadzina wije, co mi tam ! Nie o popis oratorski tu chodzi, a o sprawienie radości Komuś, kto na tę radość czeka. Może nawet czeka bardziej niż kto inny. Pomyślmy, proszę ...

Każdy Wasz wierszyk ozdobię świątecznie. Tak, jak ozdobiłam swój.
Na pamiątkę umieszczę w tej notce, alElla zamieści wierszyk w Antologii (TUTAJ można zobaczyć). Wydrukowaną książeczkę dostanie Ula w prezencie od Przyjaciół. To pomysł alElli. A jeśli ktoś woli sam napisać kartkę do Uli, to adres podałam wyżej. Zaznaczcie tylko w komentarzu, czy wysyłacie sami, czy do Antologii, no i oczywiście podpiszcie wierszyk takim nickiem, jakim chcecie, żeby był podpisany przy drukowaniu.
Hej - Bratki - REAKTYWACJA !!! W końcu jest z nas Bractwo Życzliwego Bratka, czy nie ?! Nosimy bratkowy Order, a to przecież zobowiązuje !


PROSZĘ !
NAPISZCIE ULI OD SERCA




*

                     z nadzieją polecam uwadze  Malina M *                         

strona liiil  

MIKOŁAJOWO

$
0
0
Scenka pierwsza: przychodzi Mikołaj do lekarza ...
A nie, nie, Mikołaj do lekarza nie chodzi, chociaż bardzo by mu się przydało ! Oj, czasem nawet bardzo.

Scenka druga: supermarket
na ławeczce siedzi rodzina: tata, mama i mały synek.
- Chłopczyku przyjdzie do ciebie Mikołaj ? pyta dziennikarz
- nie, odpowiada mamusia, na mikołajki syn sam sobie coś wycierze
  i zaraz mu to kupimy. Pod choinkę zrobimy mu niespodziankę.




W tym momencie robi mi się żal chłopczyka. Biedne odarte z ciepła i marzeń dzieciństwo. Chociaż, jak widać po rodzicach, dzieciństwo bogate. Chłopczykowi prezent od Mikołaja należy się jak psu zupa. Nie ma magii, nie ma oczekiwania, nie ma nadziei i tęsknoty, nie ma tej wielkiej radości spełnienia ... są zakupy. A pod choinkę też nie Aniołek ani nie Dzieciątko tylko wiadomo, mama i tata .

Miałam 10 lat kiedy przestałam wierzyć w Świętego Mikołaja.
Wcześniej był dla mnie NAJPRAWDZIWSZY Z PRAWDZIWYCH. Mieszkał w niebie, był dobrym biskupem i kochał wszystkie dzieci, dorosłych zresztą też. W najpiękniejszym dniu roku, w wigilię swoich imienin, przychodził do nas. Późnym wieczorem dzwonił dzwoneczkiem i zostawiał pod drzwiami paczki. Zanim zdążyliśmy z braciszkiem dobiec on odjeżdżał na swoich saniach, tyle przecież miał dzieci do obdarowania. To nie był bogaty Mikołaj, musiał przecież słodyczami i zabawkami obdarować wszystkie dzieci świata. O jak myśmy tego Mikołaja strasznie kochali. Jakie piękne listy pisaliśmy do niego , najpierw pisała z nami Mamusia, a potem to już my sami. Ozdabialiśmy te listy rysunkami, była tam choinka i bombki i piesek o którym marzyliśmy i wielka czekolada, były bajki i koniecznie ciepłe pantofle, bo w starych porobiły się już dziury. Święty Mikołaju, byliśmy bardzo grzeczni, podaruj nam proszę akwarium, albo albumy na znaczki, ale koniecznie dwa. Święty Mikołaju, przynieś mi Dzieci z Bullerbyn albo Baśnie Andersena, już potrafię czytać. Święty Mikołaju przynieś nam pierniki w czekoladzie, tylko Katarzynek nie, bo straszne mordoklejki. Święty Mikołaju ... Święty Mikołaju ...Święty Mikołaju ... Ile w tych naszych listach było ufności a ile potem zachwytu ...

Ile potem rozczarowania, gdy okazało się, że to nie Święty Mikołaj.  Moja Mamcia się popłakała, jak odkryła tę straszliwą prawdę, a ja ? Pamiętam że byłam już po 1-szej Komunii, kiedy ubrana w komunijną sukienkę szłam do Kościoła. Wierzyłam, że muszę Świętemu pomóc, bo aniołki zbyt są zajęte. Przypięto mi skrzydła i byłam w siódmym niebie stojąc obok Świętego ... cóż, nagle Świętemu odlepiła się broda i zobaczyłam uśmiechniętą twarz księdza. O jak byłam rozczarowana ! Całą drogę do domu przepłakałam ale postanowiłam nic nie mówić bratu , rodzicom też nie. Za to rok później zrobiłam pierwsze w swoim życiu prezenty ... to było równie emocjonujące.

Święty Mikołaju, przyjdź dzisiaj do każdego z nas,
do jednych bardziej święty, do innych bardziej uśmiechnięty,
taki, który przychodził do nas w dzieciństwie,
taki, którego ciągle kochamy ...




A skoro już o prezentach mowa, to przypominam naszą akcję, w której pisaliśmy wierszyki dla Urszulki z Domu Pomocy Społecznej w Niegowie. Pomysłodawczynią akcji jest alElla (posiaduszki u alElli). Wiersze dla Uli pisały dwa zespoły: Malinowcy TU , Posiaduszkowicze TAM  

   
ROBÓTKA

Samozwańczy Komitet Redakcyjny 
informuje drogich Poetów i Poetki, że antologia została już wydrukowana

Antologia zawiera 16 wierszy z obrazkami trójwymiarowymi.
Tytuł antologii - OD PRZYJACIÓŁ WIERSZE DLA ULI. 
Motto - Niechaj Boga wielka moc spłynie w Świętą Noc. 
Wydawnictwo - ROBÓTKA 2015

Posiaduszkowicze oraz Malinowcy nadesłali 16 wierszy. Zostały one wygładzone edytorsko i ozdobione graficznie. Całą resztę robótki wykonała już sama alElla : wydrukowała na sztywnym i grubym papierze kredowym. Każdy arkusz A-4 złożyła na pół, jak laurkę i przedziurkowała dziurkaczem marki PRL, ważącym prawie kilogram. Antologia stanowi „jakbyksiążkę” złożoną z „jakbylaurek”. Wewnątrz laurki jest wiersz z obrazkiem wydrukowanym oraz tym samym motywem - tylko znacznie większym - dyndającym na sznurku. Dyndelek można wziąć w rękę i wyczuć palcami kształty. Na zewnętrznej stronie każdej laurki alElla nakleiła brokatowe gwiazdki i kompozycje świąteczne trójwymiarowe. Dekoracje te odstają od kartki, ponieważ mają podkładki z gąbki. Okładka antologii jest aksamitno - zamszowa. Bardzo przyjemna w dotyku. 
Można głaskać, głaskać i głaskać.

Obiecałam wszystkim Malinowcom, którzy napiszą wierszyki dla Uli, że wierszyki na blogu ozdobię. No to obietnicę spełniam. Wierszyki zamieszczam w kolejności powstawania. Niech tu na pamiątkę wiszą.




Wespół, w zespół, zmajstrowałyśmy to z alEllą.
Ona wierszyk, ja grafikę z "wierszykowych" ozdób.


*





.
Pierwszy wiersz napisał kresowy poeta A.T.




.
Danuśka poszła z Urszulką na spacer.
 

 .
Ewcia Ozonka  stanęła na wysokości zadania.



.
Tetryku - nie wiedziałam, że z Ciebie poeta.


 .
Danielu - witamy na blogu.


.
Na Damiana zawsze można liczyć



 .
Było dla Uli było też o Uli


.
Alenka jak zawsze - z sercem. 







.
Bardzo optymistyczny wierszyk Grycelki.



 .
Jeszcze Tomcio z pięknym wierszem
tylko tu, bo Antologia już do Uli dotarła





Ksiądz wysłał Urszulce OPŁATKI od nas wszystkich
podzielimy się w czasie Wigilii


*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  

OPADŁY

$
0
0
LIŚCIE
 


Świetliście i uroczyście.


.
W majestacie jesieni,
szeleszcząc krynoliną.



.
Od niechcenia przysiadły
na brzegu przemijania.



.
Jak dama: leżą, pachną i wyglądają.
Jak damie, we łzach im do twarzy.





.
Zwijamy się ! Jeszcze ostatni wykrzyknik,
znacząca pauza ... jeszcze ostatni wielokropek ...





Ostatnie jesienne marzenie.
Ostatnie wspomnienie lata.




Głowa do góry, liście do przodu,
każdy ma swoje pięć minut.



.
Szkoda, że tylko pięć !
Szaro buro i ponuro ... bez odwrotu.
Zbyt krótkie minuty, zbyt krótka jesień.


.
Pierwszy w tym roku,
biały, niewinny, zdziwiony zielonością i złotem.
Cicho i niespodziewanie przysiadł na trawie:
piękne jesteście ... świetliste i uroczyste


*





opadły ... jaka szkoda ...


*



                        z przyjemnością polecam Malina M *                          



CICHA I ŚWIĘTA

$
0
0
JEDYNA TAKA NOC ...
to właśnie dzisiaj, to właśnie w sercu, to właśnie tu ...


.
Świeci pierwsza gwiazdka
W sercu jest ciepło i rodzinnie.

Nagle wszystkie sprawy nabrały innego wymiaru ustawiły się w miejscu, gdzie stać powinny, w odpowiedniej kolejności, od tych które wydają się nam ważne, do tych na prawdę najważniejszych i nadających życiu sens. Tradycja pomieszała się z dniem dzisiejszym a świat na chwilę przystanął w biegu. Zadajemy sobie pytanie co było, co jest i co będzie...

Siadamy przy stole, nakryty jak zwykle białym obrusem i białą zastawą.
Jest sianko pod obrusem i dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Na stole talerz, a na nim Opłatki. Opłatki posmarowane miodem, żeby się dobrze działo.


NIECH SIĘ WAM DZIEJE W ŻYCIU
MIŁOŚĆ I RADOŚĆ ŻYCZLIWOŚĆ 
DOBRO



CICHA NOC ... BETLEJEMSKA ... NASZA

W niebie Anioły śpiewają ....
oj tam, oj tam ... jak się tak dobrze przyjrzeć, to anioły przysiadły niedaleko Szklarskiej Poręby. Dlaczego tam ? a kto to wie ?


*
  

                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

NIECH SIĘ SPEŁNIĄ

$
0
0

ŻYCZENIA


niech Wam w tym Nowym Roku
wyrosną bratki na śniegu





.
Niech bajką codzienność dzień baje,
rzeczywistością marzenie się staje ...
Życzliwość - powszedni chleb z masłem,
nie będzie nigdy pustym hasłem !




I śnieg niech spadnie dla dzieci,
dorosłym słonko niech świeci,
a przede wszystkim, w obfitości,
niechaj w sercu radość zagości

Niech przyjaciel, złym słowem, nie zdradzi
a wróg, dobrym zamiarom, nie wadzi.
Niechaj tęcza ma osiem kolorów
i niech nie będzie więcej sporów.



TEGO WAM ŻYCZY W NOWYM ROKU
kanclerzyca Kapituły Orderu Życzliwego Bratka
Hania - Malina M*




Dla Dam i Kawalerów Orderu Życzliwego Bratka mam jeszcze wiadomość
nowy, filmowy, Życzliwy Kawaler pojawił się na malinowej rabatce.




.
Witamy serdecznie Kawalera. A gdyby ktoś, odwiedzający ten blog, zechciał jeszcze zostać Życzliwą Damą, albo Życzliwym Kawalerem, to SERDECZNIE ZAPRASZAM - na naszej malinowej rabatce miejsce na Życzliwych zawsze, z utęsknieniem, czeka ...



*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  


CIEMNĄ NOCĄ

$
0
0

DIABEŁ OGONEM MACHNĄŁ




W anioła przebrany. Gipsowego.


Dlaczego ciemną nocą ? ano, gdy rozum śpi, budzą się demony. Noc to zła pora do przejmowania władzy. Rozum musi być wyspany gdy stanowi się prawo. Jasnym dniem, z otwartą przyłbicą, prawo stanowione być powinno, jasno i przejrzyście wyłożone do wiadomości, przede wszystkim wiadomości tych, co je stanowią. Wszystko ma swój czas i porządek rzeczy. Nie da się potem tłumaczyć: nie wiedziałem, za czym głosuję, nie doczytałem, bo czasu nie było. A kto mówił żeustawa musi być już . Co nagle, to po diable. Rzeczy ważne namysłu wymagają, nie przepychania gwałtem.  A teraz przejdę do rzeczy:
  

JA, JAKO KATOLICZKA, PROTESTUJĘ !!!!! 

To, co dzisiaj usłyszałam z ust posła Opioły przechodzi wszelkie granice. Rozmowa dotyczyła ustawy o służbach. Dziennikarz zapytał o punkt, w którym ustawa nakazuje, w szczególnych wypadkach, ZWOLNIENIE Z TAJEMNICY SPOWIEDZI !!!!!

- "to teraz nie ma tajemnicy spowiedzi? pyta dziennikarz
- "de facto, w szczególnych przypadkach, jest ona ograniczona"

   odpowiada poseł Opioła.

OGRANICZONA ??? !!! ZDURNIELI NA AMEN, CZY JAK? to już nie szaleństwo, to obłęd ... no sorry, zgodnie z ustawą, to u nas do spowiedzi powinny teraz anioły chodzić ? grzesznicy lepiej, żeby się zastanowili, a zbrodniarz konfesjonał ma omijać szerokim łukiem? To po co, według posłów pisu, są konfesjonały ? chę ? Zaczyna się taniec chocholi.
To jak herezja. Matuniuuu - prezes to zbawiciel, Krzyż substytut pomnika, w wyborze prezydenta brał udział Duch Święty, prezydent błogosławione piersi ssał, a teraz, jak prokuratorem generalnym będzie minister pisu, to nieposłusznych księży, tych, co nie zdradzą tajemnicy, przydatnej prokuratorowi, nasze Państwo będzie karało ? Bo tak chce pis ! 
To chyba jedynym państwem takim jesteśmy, no może tam, gdzie prześladują chrześcijan takie prawo obowiązuje, w cywilizowanych państwach nie ! jeszcze nie ....

I to mają być ci niby prawdziwi katolicy ?
Tylu prawdziwych głosowało za ustawą i żadnemu ręka nie drgnęła ??? Tylu wyborców pisu, prawdziwych katolików pierwszego sortu, popiera to działanie i nikomu to nie przeszkadza ??? no coś niesamowitego. A może noc i pośpiech po to, by nikt nie wiedział co popiera, by nikomu nie przeszkadzała taka droga do władzy absolutnej. Właściwie to czemu ja się dziwię ? Święty Jan Paweł II nie miał racji w sprawie kary śmierci, papież Franciszek nie ma racji w sprawie uchodźców to i św. Jan Nepomucen może zostać świętym drugiego sortu, jak nic w poprzek ustawy pisu staje.




Ja jestem drugi sort ale mnie przeszkadza i to niesamowicie. Ja , ze względu na wujka, który był księdzem w moim mieście, wychowałam się prawie na plebanii. Znam ten świat. Nie spadłam z gwiazdy, wiem, że księża są jak my, różni i różne rzeczy im się zdarzają ale jedna rzecz nie zarza się NIGDY. Nawet najgorszemu. Nigdy nie zdradzają tajemnicy spowiedzi. To bezwarunkowe. A teraz niby pis ma ich z tej tajemnicy zwalniać ? aż po taką  władzę pis wyciąga łapy ? Hola - niedoczekanie wasze. Żaden Naród (czytaj wyborcy pisu). Żaden Suweren (czytaj wyborcy pisu) nie ma takiej władzy, żeby w sprawowanie Sakramentu ingerować. Nawet jeśli cała władza należy do zbawiciela.


Jako katoliczka zaprotestowałam głośno, bo to jest dla mnie bardzo na serio sprawa. Jak mogę, tak powiem stop, podobnym praktykom. Nie przejdę obojętnie. A jeśli chodzi o meritum sprawy, to tu jestem pewna nie na 100, a na 1000 procent, że żaden ksiądz tajemnicy spowiedzi nie zdradzi. Nigdy. Ręczę honorem i głową. A że się pazernym na władzę politykom zdaje, że może być inaczej, to tylko ich życzenie, wcale nie takie znowu nabożne.

Ale dobra dla katolików zmiana przyszła !  nie ma co ! 
Na nocnej zmianie diabeł ogonem machnął.
Zobaczymy, jaki w dzień ornat ubierze
jakie anielskie piórka ... 
 

*

                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  

ŚWIATEŁKO DO NIEBA

$
0
0
niech leci ... niech świeci
do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej




Niech świeci własnym światłem i światłem odbitym, niech ogrzewa serca, topi lód obojętności. Niech oświeca, wychowuje, kształtuje w młodych poczucie, że obok jest drugi człowiek ... że trzeba go zauważyć, trzeba się z nim podzielić, trzeba mu pomóc, trzeba coś dla niego zrobić.

To wspaniała akcja, daje ogromnie korzyści
i te wymierne, i te niewymierne.

"Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili" Słowa jasne proste i czytelne. Przynajmniej dla mnie. Cokolwiek znaczy dla mnie COKOLWIEK, nie cokolwiek pod warunkiem, że w odpowiednim miejscu czasie i z odpowiednimi osobami, a już broń Boże z Jurkiem Owsiakiem. Cokolwiek i już !

Orkiestra robi fantastyczną rzecz - pokazuje młodym, jak dobrze można się poczuć, gdy zrobi się coś dobrego dla innych. Jeżeli ktoś raz to poczuje, zostanie mu na całe życie. Zapamięta to ! Żadne nauki, pouczania, czy opowiadania nie dadzą tego, co da osobiste przeżycie. "Nie ma w umyśle czego nie było było w zmyśle" mawiał filozof. W tym przypadku jego powiedzenie nabiera szczególnego sensu. To, co będzie się działo na naszych ulicach, to będzie wspaniała lekcja. Godzina wychowawcza - jak dawać nie oczekując w zamian zapłaty.


Jest wiele organizacji, które pomagają, choćby Caritas. Każdy może znaleźć w nich dla siebie miejsce, w jednej bądź w kilku, czy choćby jak ja, w dwóch bo wspieram i CARITAS, i WOŚP. Chwała Jurkowi za to, że pozwoli dawanie przeżyć osobom, które do tych innych organizacji nigdy by nie trafiły. To rodzice powinni uczyć młodych, ale jest jak jest, czasem nie potrafią, czasem nie zwracają na to uwagi. Tak często powtarza się dzieciom - jesteś tego wart, tutaj słyszą - inny jest tego wart. I niech słyszą, do końca świata i o jeden dzień dłużej !!!

Dlatego niech wszelkie organizacje, które mogą i chcą czynić dobro, czynią je. A my nie próbujmy ich sobie przeciwstawiać ! To bez sensu.
Nie niszczmy jednego dobra w imię drugiego.

Wspierasz CARITAS - nie mów WOŚP jest zła i interesowna.
Wspierasz WOŚP - nie wieszaj psów na CARITASIE.

*

A dla światełkowiczów moje światełka. Tegoroczne. Niech cieszą oczy widokiem wesołej zimy. Zimy, której tak jakoś ciągle nam brakuje. Tylko w górach bywa łaskawa i przystaje na dłuższą chwilę.



.

.

.

.



.
Wracając jeszcze do tego, co będzie się działo na naszych ulicach, co będzie się działo na naszych oczach i w naszych sercach - bez ludzi współczujących, współodczuwających, ludzi, którzy nie kalkulują, nie ważą argumentów, nie przeliczają, świat byłby zimny, zły i ponury, więc:




cieszmy się że dobro wychodzi na ulice i krzyczy jestem !
cieszmy się, że wychodzi też wtedy, gdy go nie widzimy.
Dobro, to dobro. Jest jednego sortu.


*

                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  

A TO DOPIERO ...

$
0
0
trafiło mi się przyłapać na gorącym, upsss, zimnym , uczynku.
Szkoda tylko, że komórką, nie obiektywem aparatu.



A to dopiero Zjawa !!!
Wyłania się z mrocznych czeluści.



Królowa Gór w weselnej szacie ?
Strażniczka Wiecznych Lodów ?

 
Malownicze.



.
A to dopiero Zjawiskowa Zima !!!
Tegoroczna, jak by kto pytał.


  
Jak z elementarza, 
tylko kota na płocie brakuje. 


Taka bielutka, czyściutka, taka, jak kiedyś bywała. Tylko sanki, śniegowce, czapka z pomponem i dzieciństwo wróci ...
Lubię takie pejzaże,  malowane mgłą, słońcem, szadzią i śniegiem ... całe w bielach, błękitach i szarościach.  Aż proszą się, żeby oprócz obiektywu wziąć do ręki pędzel. Aż proszą się się o podpis : a to Polska właśnie


.
A to jeszcze grudniowy pejzaż. Taki pejzaż ... chciałoby się zaśpiewać.
Lubię takie: bezkresne, surowe i dzikie, w istocie bardzo malarskie.
Ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie.


*

                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  

I NA CO MI PRZYSZŁO ...

$
0
0
na "lekko średnie" lata zostałam Matą Hari !
Żeby nie było:  Matą Hari drugiego sortu.



Ale zaszczyt mnie spotkał, nie ma co !!!


W związku z czym ten zaszczyt ? ano ostatnio pisowskie (pisowate) media stwierdziły stanowczo - KOD jest finansowany i sterowany przez służby specjalne. No proszę, nagle ze służbami mam do czynienia, no, no ! Ciekawe z jakimi ? z naszymi, czy może z wrażymi ? Jak zwał, tak zwał, na pewno z szatańskimi. Bo przecież, cytując klasyka "inni szatani są tu czynni" a wiadomo, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. A na dodatek w genach drugiego sortu panoszy się gen zdrady. Mata Hari jak nic.

Właściwie to nie pierwsza taka insynuacja ze strony zwolenników pisu. Swego czasu, na pewnym blogu, dyskutowałam sobie z pewnym panem. Użyłam wtedy trochę dziwacznego pseudonimu. I co z tego wyniknęło ? Otóż, ni mniej, ni więcej, dowiedziałam się, że jestem osobą specjalnie do dyskusji przeszkoloną i płatnym agentem PO. No nie powiem, uśmiałam się z tej opinii, bo wyraził ją pan niezbyt wysoko ceniący umiejętności dyskutowania kobiet. Wydedukował, że skoro poległ w dyskusji, to mógł polec wyłącznie w przypadku rozmowy z kimś specjalnie przeszkolonym.

Oczywista oczywistość. Innej opcji nie ma !
A tu nagle taki pech ! Co się okazało ?

Otóż ten zakamuflowany, szkolony, płatny agent PO, to nie żaden agent, to zwykła kobitka, od zupy pomidorowej, pierogów, szarlotki i zabytków.
Nie ma rady, można tylko żabę zjeść i przyjąć prawdę do wiadomości.





To było takie moje, całkiem niewinne "agentowanie"
Niestety, jest jeszcze inne agentowanie, całkiem na serio, a to już sprawa poważna, poważniejsza niż by się nawet mogło wydawać. Bo oto partia, która zdobyła demokratycznie mandat do rządzenia, zapomina, że jest to mandat do rządzenia zgodnie z prawem i Konstytucją. Niepomna na takie "drobiazgi" partia wyciąga nagle łapy po coś, do czego mandatu już nie ma. Nagina prawo tak, by mogła dostać to, do czego potrzebna jest większość 2/3, a tej większości ta partia nie ma. Mówi o sobie Suweren albo Naród, zapominając, że jest tylko cząstką Narodu, cząstką Suwerena, na tyle dużą, by móc rządzić ale zbyt małą by o całym Narodzie stanowić to, co stanowi Konstytucja. Idzie więc na skróty To wywołuje opór ludzi, zwykłych ludzi, którzy na takie manipulowania nie mają ochoty. Opór silny, silniejszy niż partia sobie mogła wyobrazić. Co na to partia - parta na oślep rzuca oszczercze posądzenia. Tej partii, w oszalałym pędzie do konsumowania wszystkiego, nawet tego co w żadnym wypadku jadalnie nie jest, wydaje się, że jak zdezawuuje tego, który mówi nie jedz, bo trujące, to z automatu trujące stanie się jadalne.

Widzimy ten sam schemat jak  w przypadku dyskutującego pana. Partia, jak i ów pan, tłumaczy sobie, że skoro ludzie protestują i ich dobrą zmianę uznają za nocną zmianę i niszczenie demokracji to nie może być nic innego jak, robota służb specjalnych , specjalnie szkolonych.

Oczywista oczywistość. Innej opcji nie ma !
A tu znowu pech ! Bo co się okazuje ?

Otóż, nie dość, że oporniki przypięli zwykli ludzie, tacy jak Mamcia, czy ja, to jeszcze wśród nich wielu prawdziwych opozycjonistów, jak Tomek, czy Michał. A nawet gdzieś tam plącze się ktoś tak opozycyjny jak Henryk Wujec, czy nieposzlakowany jak Halina Bortnowska. Trudno się doczepić.
Nie ma rady, wypadałoby żabę zjeść i przyjąć prawdę do wiadomości.
Nie przyjmą ! nie ma takiej opcji. Taka prawda nie mieści im się w głowie.



.
Ale wracając do samej Maty Hari. Już bez kontekstu politycznego.
Hmm - jak nie wiadomo w czym tkwi diabeł, to wiadomo, że na pewno tkwi on w szczegółach. A jak nie wiadomo w jaki sposób kota wywracać, to najlepiej wywracać go ogonem. Zresztą, po kiego diabła zwierzaka maltretować ? Iniurie należą do osób, powiedział wieszcz. Pomijając więc, co pominąć należy, można się zastanowić, czy aby czegoś z Maty Hari przypadkiem we mnie nie ma ? To zacznijmy od nicku - M(alina) H(ania) MH ! może więc to nie zwykła Malina a jednak tajemnicza Mata ?

Idziemy dalej -  moja bratanica, słuchając barwnych opowieści z mojej średnio barwnej młodości, stwierdza niezmiennie - "ciocia, z ciebie to niezła aparatka była" Od aparatki, do agentki, tylko krok. Czyż nie ? a w tle finansowania KOD-u przez służby, pałętają się pewnie jakieś niedobitki zdemontowanego wywiadu i kontrwywiadu, więc miejsce dla szpiegów drugiego sortu wymarzone. Wpasowuję się w tło wydarzeń wprost idealnie. Do tego uznaję matematykę za królową nauk, rozwiązywanie zawiłych zagadek i łamanie matematycznych kodów nie jest mi obce. Jeśli chodzi o posługiwanie się szyfrem, to posiadłam je w stopniu zupełnie wystarczającym, mając przez wiele lat telefon na podsłuchu ubecji. Tu odbiegnę trochę od zasadniczego wątku, bo przypomniało mi się pewne zdarzenie. W czasach słusznie minionych, kiedy to zakup odżywki dla niemowlęcia graniczył z cudem, funkcjonowały u nas Pewexy. Za bony, albo dolary, można tam było te nieosiągalne cuda kupić. Pewnego dnia wpada do mnie koleżanka:

- Hanka ! jesteś ostatnią deską ratunku !!!
- jaaa ??? a co ? zrobiłam okrągłe oczy
- mały chory, potrzebuje odżywkę, nie masz zielonych ? 
- No nieee, nie mam, ani zielonych, ani innych, zmartwiłam się
- Ale masz znajomości "w kręgach", może tam ktoś, coś.
przypomniała sobie koleżanka.

No "w kręgach" to akurat pomagaliśmy przy remoncie dachu kościoła. Nie było rady, było jedno wyjście - zadzwonić do księdza. Hmmm, a tu ubecja wisi na karku. Zadzwoniłam, a jakże. Witam serdecznie (słyszę trzaski w słuchawce, ooo, już nagrywają). Tato pyta, czy z ostatniego remontu nie zostały przypadkiem jakieś cybanty, ale z tych cybantów, zabezpieczonych preparatem ogniowym na zielono (???)  Na budowie u nas zabrakło, a na gwałt potrzeba. Wiedziałam, że ksiądz kumaty, to szyfr chwyci. Remont przecież wcale się nie skończył, a ja tu nagle o końcu mówię. Niech ubecja sprawdza, co to cybanty, poduczą się chłopaki. Chwycił oczywiście i to, że zielony preparat do zabezpieczenia drewna służy a nie stalowych uchwytów. No to ile wam tych cybantów brakuje ? Cztery ! Z remontu mi nie zostało, ale zapytam kolegi, on też dach remontuje. Tato wpadnie ? Nie, Tato nie, ktoś z budowy przyjedzie. Tak to pożyczałam szyfrem cztery dolary dla koleżanki. Nawiasem mówiąc, kwotę wtedy dla mnie zawrotną.



Kobieta w masce.  Kim byłam ? 
Ile masek założyłam?


Pierwsza maska to "wstrętny liberał" - taki sobie nick, prowokacyjny nieco, wymyśliłam przed laty. Służył do dyskusji na forach politycznych. Dlaczego prowokacyjny ? bo był moim pytaniem w kierunku pewnej telewizji - to niby ja, pracując dla Kościoła, dla was wstrętnym padalcem (czytaj liberałem) jestem ? Pytaniem, przyznam, z gatunku retorycznych.

Druga maska to "Biruta M(iła) Liberałka" - taki nick nadali mi Krysia i Tomek, jeszcze w 2009 roku. Zaczynałam właśnie blogowanie. Krysia nazwała mnie Birutą, bo tak mnie wtedy widziała, a Tomek, parafrazując Wstrętnego Liberała, nazwał mnie Miłą Liberałką. Kilka lat pod  nickiem "Biruta M Liberalka" pisałam na moim pierwszym, onetowym, blogu.

Trzecia maska to "Malina M" - najbardziej badziewiasty nick, jaki udało mi się wymyślić, dla zmylenia przeciwnika. Przeciwnik to pewna starsza Pani, zwolenniczka pisu. Darzyłam Panią dużym szacunkiem, bo była starsza od mojej Mamci. Na pewnym etapie znajomości Pani zaczęła jednak dość agresywnie zarzucać mi, że lubię Tuska, a sam fakt lubienia Tuska jest pluciem na nią i na jej akowską przeszłość. Plucie na starszą panią i na akowską przeszłość to stanowczo ostatnie, co bym mogła w życiu zrobić. Wystraszyłam się.  Nie chciałam osoby w tym wieku denerwować, bo wiem czym to może grozić. Zwinęłam więc swój onetowy blog i uciekłam gdzie pieprz rośnie, czyli w maliny. Ten nick i blog to miała być prowizorka, dopóki Pani o mnie nie zapomni. Pani zapomniała szybko. A że prowizorki są czymś najbardziej stałym pod słońcem, to nieszczęsna, badziewiasta Malina już mi została i nawet się do niej przyzwyczaiłam.

Czwarta maska to "Romeo od czarnych owiec" - to też taka trochę prowokacyjna maska. Sens tej prowokacji zachowam dla siebie, w końcu Mata Hari tajemniczą postacią była ... ziarenko tajemnicy chociaż w jednej masce być musi i już .


Te maski nałożyłam sobie sama. 


Teraz ktoś na siłę dorabia mi twarz i przykleja własne maski: komunistki, złodziejki, zdrajczyni, gorszej Polki, gorszej katoliczki.
Co zrobię ? ano, całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę, zjem chałwę i najzwyczajniej w świecie nie dam sobie żadnej z tych masek dorobić.
Nie ze mną takie numery !


*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  

BAMWANKI

$
0
0
mamooo ! ulepimy bamwanki !!!
mała dziewczynka podskakuje wesoło, uczepiona maminego rękawa. Za moim oknem wirują wielkie, białe płatki śniegu. Otwieram szerzej okno ... oooch, powietrze jak kryształ, białe czapy śniegu na szpakowym drzewie, czarny kot skrada się cicho po białym puchu, mała dziewczynka zamęcza mamę, jak kota - chcę ulepić bamwanka !!!

Też bym chciała.

W przyszłym tygodniu jedziemy z Mamcią do braciszka, w Góry Sowie. Tam to dopiero bałwankowy raj. Las, ośnieżony stok, białe pola i pustka, no prawie pustka. Do przyszłego tygodnia czasu jeszcze jest sporo, a w kwestii "bamwanków", coś by się już teraz przydało wykombinować. No to wykombinowałyśmy i wespół, w zespół, ogłosiłyśmy  Dzień Bałwanka.
A co ?!  Demokracja u nas wprawdzie w stanie szczątkowym, ale jeszcze, w kwestii bałwanów, każdy ogłosić sobie może, co tylko chce .



 To moja Bałwania Łączka


A skoro mam już Dzień Bałwanka i mam Bałwanią Łączkę, to sobie jeszcze, za ciosem, konkurs fotograficzny, na własnego bałwana ogłoszę. A co ?!  I to na dodatek konkurs w trzech kategoriach :

- kategoria 1 - bałwanki klasyczne, czyli lepione
- kategoria 2 - bałwanki intelektualne (sic!)
- kategoria 3 - bałwanki ekologiczne, z wyłącznym udziałem natury

Pierwsza kategoria - nie biorę udziału ! Jeśli chodzi o lepienie wychodzą mi wyłącznie pierogi z falbankami, uszka, knedle ze śliwkami ... i pyyyzy !

Druga kategoria - też nie biorę udziału !  Jestem pejzażystką. I detalistką. W dziedzinie autoportretu nie czuję się najmocniej. Bałwany odpadają.

Trzecia kategoria - ooo, w trzeciej, to jak najbardziej ! ! wystarczy, że mój obiektyw zwietrzy śnieg, zaraz - poooszedł w las ! jak rączy jeleń, albo jak ten, nie przymierzając, ogar. Proszę, co mi łaskawca pod lasem upolował:


BAŁWANKI
KOLEŻANKI HANKI




Pierwszy bałwanek – przystojny ale taki raczej zwyczajny, z łaciny zwany vulgaris, czyli pospolity. Niby bałwan ma wszystko piękne, ale tajemnicy mu brakuje, tego "czegoś". Jak, nie przymierzając „ładnemu” mężczyźnie.




Bałwanek drugi - ooo, ten to "coś" ma ! a jakże ! Bałwanek energiczny, męski, zdecydowanie do pionu politycznie ustawiony. Niczego nie ukrywa. Niczego mu nie zbywa. Nic dodać, nic ująć. Jak nic - męski ideał bałwana.




Bałwanek trzeci, to małe bałwaniątko - niewiniątko. Bardzo intrygujące. Najbardziej intryguje mnie jednak ta ukryta opcja bałwania, czyli bałwanki pod śniegiem. Co nieco, ze śniegu bałwankom wystaje, a to wystające ze śniegu conieco, wyraźnie wskazuje, że są to bardzo kobiece bałwanienki.



  
Na koniec bałwanek-śmieszek, zwany pierzastym  - ten to grzechocze, rechocze i przy tym skrzy dowcipem, aż śniegowe drzazgi lecą. I świecą.




Na Bałwaniej Łączce bałwanki szaleją, szaleją, szaleją, się śmieją, się śmieją, jak w piosence. Wszystko pod bacznym okiem Inwigilacji. Ufff ...
Szacowna, uczciwszy uszy, Bałwanmama w asyście Koleżanek Bałwanek, oczu z naszych bałwanków nie spuszcza. A za panią Bałwanmamą całe morze, upsss, cały las, Bałwanów. Tych to nie sieją, Te wyrastają same.

Jak wiadomo, bałwanów ci u nas dostatek. Bałwanów jak psów, powiada znane porzekadło. A do tego bałwan, w bałwana, każdy jak malowanie. Czyż nie ? No, czarno na białym widać, albo szaro na niebieskim.



KONIEC Z BAŁWANAMI
KONKURS FOTOGRAFICZNY
ROZPISANY

Teraz proszę Szanownych Komentujących o wydanie sprawiedliwego werdyktu. Zgodnie z własnym sumieniem i hmm ... własnym wyczuciem bałwaniego piękna. Zwycięski bałwan otrzyma tytuł Malinowego Bałwana Wszechczasów. A więc - do dzieła Mili Komentujący. Bałwany czekają !

ja też


*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

strona liiil  


Viewing all 279 articles
Browse latest View live